Z Bogiem na podjazdach

Karolina Pawłowska

|

Gość Koszaliński 32/2012

publikacja 09.08.2012 00:00

Wyprawa do Rzymu. Nie są wyczynowymi kolarzami ani miłośnikami ekstremalnych przeżyć, ale pokonali na rowerowych siodełkach blisko 2,5 tys. km, przeżyli alpejską nawałnicę, górskie podjazdy i włoskie upały żeby... podziękować za naszą diecezję.

Górskie zjazdy i podjazdy, ekstremalna pogoda i własne słabości – z tym musieli się zmierzyć pielgrzymi Górskie zjazdy i podjazdy, ekstremalna pogoda i własne słabości – z tym musieli się zmierzyć pielgrzymi
Karolina Pawłowska

Na przełęczy o wysokości 1763 m n.p.m., temperatura 8 stopni. W Alpach leje drugi dzień. Przejmujący wiatr, skostniałe palce i rowery, które nie chcą się zatrzymać jadąc z górki o nachyleniu 23 procent. Zapraszamy kolejnych zjeżdżających w miasteczku na herbatę. Przemiła właścicielka kawiarni nie zadaje pytań, tylko donosi kolejne herbaty i wyciera podłogę. Grupa się rozciągnęła, jedni zjechali i popedałowali dalej, inni wciąż jeszcze są na przełęczy. Podejmujemy decyzję: dalsza jazda jest niemożliwa. Zmęczonych, przemoczonych do suchej nitki pielgrzymów pakujemy do wynajętego autobusu. Na szczęście. Zanim wyjeżdżamy z miasteczka dowiadujemy się, że na drogę, którą mieliśmy jechać, zeszła lawina błota. Droga przestała istnieć. Pan Bóg nas zatrzymał...

Nie ma nic niemożliwego

Dla wielu z pielgrzymów były to trzy tygodnie spędzone na rowerowym siodełku. Przekrój wiekowy: od 17 do 70 lat. Pierwszy tydzień przemierzali Polskę w 250-osobowej grupie zmierzającej od Matki Boskiej Bolesnej w Skrzatuszu do tronu Jasnogórskiej Pani. – Bez przerwy przyzywaliśmy archaniołów i czuliśmy ich moc i opiekę. Michał strzegł nas od ataków szatana, który naprawdę starał się namieszać, Rafał czuwał nad naszym zdrowiem i bezpieczeństwem, a Gabriel zwiastował nam radość – przyznaje ks. Tomasz Roda, pomysłodawca diecezjalnego rowerowego pielgrzymowania na Jasną Górę i wiezienia dziękczynienia w sakwach do Wiecznego Miasta. Lista najczarniejszych scenariuszy zdawała się nie mieć końca. – Od tego, że zdarzy się jakiś wypadek, po masowe awarie rowerów czy zgubienie się na drogach. Awarie były, ludzie niekiedy błądzili, ale Pan Bóg uchronił nas od poważnych problemów. Nawet to, co w pierwszym momencie wydawało się groźne, kończyło się na otarciach, siniakach albo pokonanych dodatkowych kilometrach – mówi ks. Tomek. Jak wtedy, gdy już na początku wyprawy, w drodze do czeskiego Prioboru, kilku pielgrzymów pomyliło drogę. Na camping dotarli późno wieczorem, wymęczeni, zmordowani, nieco przestraszeni, z 200 km na dziennym liczniku.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.