Pasjonaci. Jedenaście dni jazdy z Koszalina do Kotoru w Czarnogórze. Prawie dwa tysiące kilometrów na siodełku. Oni udowadniają, że na rowerze można dotrzeć wszędzie. Zawierzają Bogu i sile własnych mięśni.
Cel osiągnięty! Czarnogóra zdobyta! 1900 km przejechanych na rowerowym siodełku, to wyczyn tylko dla najwytrwalszych
Mariusz Ambroziewicz
Znajomi pytają, dlaczego wciąż jeżdżę i nigdy nie mam dość. A mnie podobają się ten wysiłek, który trzeba włożyć w dojechanie do danego miejsca, oraz satysfakcja, że znowu przejechałem całą trasę o własnych siłach – mówi Wojciech Choszcz, ósmy raz na wyprawie rowerowej.
Dobra dusza
– Pierwszy rower zdobyłem za pieniądze zarobione w czasie kolędy. Rodzice zdziwili się, kiedy w domu pochwaliłem się „nową”, kupioną od kolegi, kolarzówką – wspomina ks. Mariusz Ambroziewicz, organizator rowerowych wyjazdów. Zanim wybrał się na podbój krajów Europy, wsiadał na rower z kolegami ministrantami. – Moja pierwsza wyprawa liczyła 11 km w każdą stronę, pojechaliśmy z Kołobrzegu do Dźwirzyna. To była rewelacja – śmieje się. Z czasem pokonywali coraz dłuższe odcinki, nawet do 100 km. – Nie było internetu ani gier komputerowych. Wspólne wyjazdy, gra w piłkę, zimą basen, a latem kąpiele w morzu – to był nasz sposób na spędzanie wolnego czasu – mówi. Miał 18 lat, gdy powiedział rodzicom, że chce objechać Polskę. – Stwierdzili, że oszalałem – wspomina. Pojechał. Wspólnie z kolegą zrobili 1700 km. Kiedy po maturze przyszła myśl o wstąpieniu do seminarium, potrzebował czasu na spokojne zastanowienie się. Zdecydował, że odwiedzi Monachium, bo na rowerze myśli się najlepiej. – Jadąc, można się wewnętrznie wyciszyć i skupić na konkretnych sprawach. To bardzo pomaga w pokonaniu bólu i zmęczenia. Kilometry też szybciej mijają – przekonuje. W seminarium poznał innego rowerowego szaleńca – ks. Krzysztofa Kowala, od którego przejął zwyczaj podróżowania z młodzieżą po świecie. – Na pierwszy wspólny, wieloosobowy wyjazd wybraliśmy się do Afryki, pokonując dystans 5 tys. km. Była to szkoła dzielenia się pasją z innymi i nauka, że każdy w grupie musi mieć wyznaczone obowiązki, bo nie da się zrobić wszystkiego samemu – wspomina. Jego rolą było dbanie o rowery – był mechanikiem. Do dziś uczestnicy wypraw nie mogą się nadziwić, jak szybko łata dziurawe dętki.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.