Naszpikowani dobrem

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 18.04.2013 22:58

Czasami, żeby uratować komuś życie potrzeba naprawdę niewiele. Wystarczy tylko dać się odnaleźć.

Naszpikowani dobrem Budynek Politechniki Koszalińskiej: wolontariuszki i Wojtek Niewinowski ks. Wojciech Parfianowicz/GN

W środę i czwartek (17 i 18 kwietnia) na 45 uczelniach w całej Polsce, pod auspicjami Fundacji DKMS, odbyły się Dni Dawcy Szpiku "Studenci Wspólnie Przeciw Białaczce". Do akcji włączyła się również Politechnika Koszalińska. 

Dwudniową akcję rejestrowania nowych potencjalnych dawców na koszalińskiej uczelni koordynował Wojtek Niewinowski, który sam zawdzięcza życie niespokrewnionemu dawcy.

Wojtek w wieku 22 lat dowiedział się, że ma białaczkę. - To straszne. Nagle okazuje się, że trzeba skończyć z dotychczasowym życiem; zero przyjaciół, zero kontaktów z rodziną, izolacja w szpitalu i walka o każdy następny dzień. Wszystko odchodzi na bok - wspomina.

Dzisiaj patrząc na niego, trudno uwierzyć, że ma za sobą tak ciężką chorobę. - Jestem aktywny, nawet bardziej niż przed chorobą. Po tej lekcji staram się chwytać życie pełnymi garściami - mówi. - Podczas jednej z pierwszych akcji fundacji DKMS w 2009 roku znaleziono dla mnie dawcę. Poznałem Ulę, moją genetyczną bliźniaczkę, kobietę po 40-stce. Ma 150 cm wzrostu, więc musiała przez dwa dni oddawać komórki macierzyste, żeby uratować takiego chłopa jak ja. Żyję dzięki niej - dodaje.

Przez dwa dni trwania akcji, między godz. 11 a 19 wolontariusze zachęcali studentów przychodzących na zajęcia, aby zarejestrowali się w bazie danych.

- Jeżeli mam świadomość, że mogę komuś uratować życie, a w dodatku to nic nie boli i jest to dość proste, to robię to - mówi Paulina Kuręba, studentka wzornictwa, jedna z prawie 300 osób, które podczas akcji zarejestrowały się w bazie danych dawców szpiku.

Naszpikowani dobrem   Jedna z osób zgłaszających się jako potencjalny dawca, pobiera przy pomocy specjalnej pałeczki materiał genetyczny z błony śluzowej jamy ustnej. ks. Wojciech Parfianowicz/GN - Żeby kogoś zarejestrować trzeba mu pobrać materiał genetyczny. Wystarczy trochę krwi lub błony śluzowej z jamy ustnej. Ustala się kod antygenowy i dane trafiają do rejestru - tłumaczy Monika Dardzińska - Berchert, lekarz specjalista chorób wewnętrznych ze szpitala MSWiA w Koszalinie.

Gdy pojawi się chory, który potrzebuje przeszczepu, w bazie danych szuka się dawcy, który jest jego tzw. genetycznym bliźniakiem. Dawca powiadamiany jest telefonicznie i ponownie pytany, czy nadal chce udzielić zadeklarowanej wcześniej pomocy.

- Zdarza się, że dawcy rezygnują, nawet wtedy, kiedy chory usłyszy już, że znaleziono dla niego idealnego dawcę. Ktoś wtedy mówi, że jednak coś mu tam nie pasuje. Dla chorego to po prostu koniec świata. Ktoś dał mu fałszywą nadzieję. Dlatego zapisanie się do bazy danych to musi być decyzja świadoma - mówi Wojtek Niewinowski.

Przeszczep szpiku dla dawcy nie jest jakąś strasznie skomplikowaną procedurą.

- W 85 do 90 proc. przypadków jest tak, że komórki macierzyste pobiera się z krwi obwodowej. Nie ma pobierania ze szpiku, wchodzenia w kość dawcy. Bierze on wcześniej zastrzyki pobudzające szpik do pracy. To może powodować bóle, jak przy infekcji, ale niektórzy nic nie odczuwają. Po zastrzykach dawca jedzie do ośrodka, gdzie podłącza się go do specjalnego separatora, przez który przepływa jego krew, a maszyna oddziela od niej komórki macierzyste. Trwa to mniej więcej 3 godziny. To nic nie boli. Po takim zabiegu dawca idzie do domu. Jeżeli tych komórek jest wystarczająca ilość, to jest już po zabiegu - wyjaśnia doktor Dardzińska - Berchert.

- Zdarzają się sytuacje, gdzie trzeba pobrać krew szpikową. Jest pewien mit, że wtedy jakąś grubą igłę wbija się w kręgosłup, co grozi niedowładem kończyn itd. To nieprawda. Krew szpikową pobiera się z talerza kości biodrowej. Wtedy pacjenta na chwilę się usypia i z kolca biodrowego pobiera się krew szpikową - tłumaczy.

- Mój dawca musiał mieć pobraną właśnie krew szpikową - opowiada dr Joanna Trybucka z koszalińskiej Polikliniki, która również pokonała chorobę dzięki przeszczepowi. - Gdyby nie on, to by mnie nie było. Ja jednak żyję i cieszę się życiem. Wróciłam do normalnej pracy - dodaje.