Tajemnice skrzatuskiej Piety

Karolina Pawłowska

publikacja 13.08.2013 23:09

Dzieje cudownej figury, która dzisiaj przyciąga jak magnes pielgrzymów do Skrzatusza są jak scenariusz filmowy. Wątki sensacyjne i legendarne są jednak nie mniej interesujące niż świadectwo wiary mieszkających tu pokoleń.

Tajemnice skrzatuskiej Piety Odnowionej figurze przywrócone zostały średniowieczne kolory. Wkrótce będzie można zobaczyć, jak prezentuje się w nowej szacie Karolina Pawłowska /GN

Matka Boska Bolesna, trzymająca w ramionach ciało Syna, od stuleci słucha modlitw błagających o pomoc. I pomaga.

W Skrzatuszu miał szukać wsparcia w 1690 r. nawet król Jan III Sobieski przed bukowińską wojną z Turkami. Ówczesny starosta nowodworski otrzymał też królewskie donacje na wybudowanie nowej, godnej cudownej Piety, murowanej świątyni.

Jak niepozorna z wyglądu, choć słynąca cudami figura trafiła do Skrzatusza?

W drugiej połowie XVI w. profanacje, rabowanie kościołów i antykatolickie rozruchy na pograniczu Pomorza i Wielkopolski były na porządku dziennym. Burza nie ominęła też świątyni w Mielęcinie i otaczanej tu czcią Piety. Jak notuje dwieście lat później ks. Andrzej Delert: „Luteranie wyważyli drzwi kościoła w Mielęcinie, zrabowali wota, figurkę obciążyli kamieniami i chcieli zatopić w pobliskim jeziorze”. Zgodnie z legendą polichromowana Pieta, wykonana z drewna lipowego, wypłynęła na powierzchnię wody i w jednym, i w drugim i kolejnym jeziorze. Nie powiodła się też próba jej spalenia. Zniechęceni protestanci w końcu zgodzili się ją sprzedać przejeżdżającemu garncarzowi z Piły, jako zabawkę dla dzieci. Ten w drodze powrotnej zatrzymał się w Skrzatuszu, gdzie figura już pozostała.

Legenda? Być może, ale już prawdą jest to, że Pieta cieszyła się tu zawsze niesłabnącą czcią. Dbali o nią pracujący tu jezuici, potem salezjanie i księża diecezjalni.

Co prawda pierwszy wykaz cudów, które dokonały się tu za wstawiennictwem Maryi, spłonął, ale powstała kolejna kronika cudownych interwencji, niezwykłych i niewytłumaczalnych na gruncie medycyny uzdrowień.

Te cuda potwierdzają rozliczne wota, którymi obdarowywano Skrzatuską Panią przez wieki.– Są rzeczy kosztowne i skromne wartością materialną, ale nie sentymentalną i uczuciową. Jest w nich życie duchowe, jest modlitwa, jest nadzieja i zaufanie do Matki Bożej. Te cuda dalej się dzieją. Ludzie wciąż zgłaszają wysłuchane modlitwy – mówi ks. Henryk Romanik, diecezjalny konserwator zabytków.

Także odkryte niedawno korony są podziękowaniem. Wprawdzie nie wiemy jeszcze kto i za co chciał podziękować Maryi, ale być może pozwolą to odkryć prace badawcze, które planuje się przeprowadzić w archiwach archidiecezji poznańskiej i berlińskiej, prowincji jezuitów i salezjanów oraz wolnej prałatury pilskiej. Może pozwolą one na odnalezienie dat, nazwisk, okoliczności. Dr Janina Kochanowska przypuszcza, że pierwszym fundatorem koron był starosta skrzatuski. Ustalenie tego faktu może być jednak trudne ze względu na trudną historię ziem na pograniczu Pomorza i Wielkopolski. Ważniejsza jednak jest motywacja, która kierowała ówczesnymi mieszkańcami tych ziem, by ofiarować Jezusowi i Maryi korony. – Koronacja była odruchem serca i patriotyzmu. Korona nie jest przypadkową formą wyrażenia hołdu. Pokazuje to, co król Jan Kazimierz i jego następcy wyrażali tytułem: „Królowa Korony polskiej” wobec Matki Bożej we Lwowie, w Częstochowie i w innych sanktuariach. Tak trzeba widzieć symbolikę naszych koron – wyjaśnia ks. Romanik.

Schowane w skarbcu przeleżały tam bezpieczne… i zapomniane. Możliwe, że  korony popadły w zapomnienie, ze względu na niechęć do tego, co „poniemieckie”.

– Ten argument w kontekście stałej obecności koron na Piecie, w okresie zawieruchy historycznej i bohaterskiej obrony wiary przez tutejszych katolików, a także nieustającej w czasach zaborów i później modlitwy w języku niemieckim, nie powinien już być nigdy podnoszony. To jest wyraz wierności mieszkających tu katolików Kościołowi i Maryi, niezależnie od tego, w jakim języku się modlili – dodaje ks. Romanik. – Skrzatusz jest takim miejscem, w którym możemy się bardzo wiele uczyć i jako Kościół, i jako mieszkańcy tych ziem. To ziemia pogranicza, różnych języków. Często modlących się razem, często inaczej, a niestety bywało, że modlących się przeciwko sobie. Można się więc uczyć, jak być nie powinno.

– Za patyną czasu kryje się wiara mieszkańców tych terenów i potwierdzenie ważności sanktuarium skrzatuskiego. W naszej pielgrzymce wiary przez wieki dopisujemy do tego swoją historię. Po nas przyjdą kolejne pokolenia, które będą widziały nasze zaangażowanie, wrośnięcie w sanktuarium – mówi bp Edward Dajczak.

Pasterz diecezji nie ukrywa, że chciałby by skrzatuskie sanktuarium było miejscem wyjątkowym. – Przed laty ogromne wrażenie zrobiło na mnie zdanie Ives Congara, wielkiego teologa XX-wiecznego. Odpowiadając na pytanie o przyszłość Kościoła powiedział, że trzeba tworzyć miejsca modlitwy, w których Bóg nie będzie pojęciem, ale dotykalną rzeczywistością. Często powtarzam to sobie, także jako zadanie biskupie. Takie miejsca, gdzie człowiek doświadczając Boga broni swojego człowieczeństwa i Skrzatusz jest jednym z tych miejsc – zdradza.