Niełatwa droga do Europy

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 22.09.2014 15:40

W Białym Borze 20 i 21 września odbyły się uroczystości odpustowe w sanktuarium Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy.

Niełatwa droga do Europy Bp Włodzimierz Juszczak ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość

Przewodniczył im bp Włodzimierz Juszczak, zwierzchnik eparchii wrocławsko-gdańskiej Kościoła greckokatolickiego. O znaczeniu białoborskich uroczystości, okropieństwach wojny na wschodzie Ukrainy i o ukraińskiej drodze do Unii Europejskiej, z biskupem rozmawia ks. Wojciech Parfianowicz

Biały Bór to miejsce szczególne dla grekokatolików na Pomorzu i w ogóle w Polsce. Czym dla Was jest to miejsce, to pielgrzymowanie?

- Nasi wierni przyjeżdżają tu już prawie od 60 lat. Na początku to była zwykła parafia, a nawet nie parafia tylko tzw. placówka duszpasterska, bo nie mieliśmy osobowości prawnej aż do 1989 roku. Tutejszy odpust Narodzenia NMP ściągał najwięcej wiernych z okolic i szybko stał się centralnym odpustem na Pomorzu. Powodem takiego obrotu sprawy było m.in. to, że w Białym Borze i  okolicach mieszkało i nadal mieszka wielu grekokatolików i funkcjonuje też szkoła ukraińska. Poza tym jest jeszcze ikona. Ta ikona została namalowana specjalnie dla tej wspólnoty parafialnej i z czasem zaczęła odbierać szczególny kult. Ikonę nazwaliśmy: "Matka Boska Wędrowców", ludzi którzy skądś przybyli. Ta ikona od początku była tutaj szczególnie czczona, bo przecież Ukraińcy znaleźli się na tych ziemiach w wyniku przesiedlania w ramach akcji Wisła.

Czy Ukraińcy nadal są wędrowcami, czy to już jest także ich miejsce?

- Zadano mi kiedyś pytanie, gdzie jest moja ojczyzna. My mamy nieco dziwną sytuację, ponieważ nie jesteśmy związani tylko z jednym miejscem. Po pierwsze jesteśmy oczywiście związani z miejscem, w którym aktualnie żyjemy. Przecież jesteśmy już tutaj ponad pół wieku. Ja też urodziłem się na ziemiach zachodnich, w Legnicy. Wrośliśmy w tę ziemię. Tutaj jest nasza mała ojczyzna, bo tutaj są nasze groby, świątynie, parafie, nasze domy i bliscy. Jesteśmy w Polsce u siebie. Czujemy się obywatelami Polski, jej częścią. Z drugiej strony ciągnie nas do naszej małej ojczyzny, skąd pochodzą nasi przodkowie, np. do Łemkowszczyzny, Nadsania czy Bieszczad. Oprócz tego czujemy się złączeni z Ukrainą, naszą duchową ojczyzną i przeżywamy to, co się tam dzieje. Trudno byłoby teraz przesiedlić się znowu na Ukrainę, ale łączność z nią czujemy.

W tym roku spotkanie w Białym Borze ma wyjątkowy charakter również dlatego, że modlicie się za poległych na Ukrainie w wyniku toczącego się tam konfliktu. To, co dzieje się na wschodniej Ukrainie, to sąsiedzka kłótnia, nieporozumienie, czy wojna?

- Jeżeli giną ludzie, tysiące ludzi, żołnierzy i cywilów, dosłownie każdego dnia, to nie jest to zwykła kłótnia. To regularna wojna. Wojna o zachowanie integralności, o zachowanie państwa i własnej tożsamości.

Jaka jest rola Kościoła greckokatolickiego w tej trudnej sytuacji?

- Ze strony hierarchii Kościoła greckokatolickiego wystosowano już kilka apeli o powstrzymanie rozlewu krwi. Przelewanie krwi to nigdy nie jest nic dobrego. Z drugiej strony każdy kraj, każdy naród, ma prawo bronić swego państwa.

- Jeśli chodzi o nasze działania, to wśród żołnierzy na froncie są nasi kapelani. Niezależnie od tego, kim są ci żołnierze, wszyscy oni naprawdę potrzebują opieki duchowej. Nasi kapłani wspierają wszystkich. Jeden z księży opowiadał mi, że miał spotkanie z żołnierzami i jeden z nich przyznał się, że jest muzułmaninem, obywatelem Ukrainy. Powiedział, że potrzebne jest mu wsparcie. Na szyi miał różaniec otrzymany od kapelana. Kapelani są tam naprawdę potrzebni. Spowiadają i rozmawiają, bo sytuacje na froncie są nieraz naprawdę trudne. Nasi obywatele, jako żołnierze też muszą strzelać i zabijać. Po przeciwnej stronie też giną ludzie. Opowieści są różne. Jeden kapelan opowiadał dramatyczną sytuację, która wydarzyła się po jednym z ataków. Żołnierze ukraińscy pozbierali swoich kolegów, a raczej to, co po nich zostało, bo trudno było kogokolwiek rozpoznać i włożyli te szczątki do trumien. Zapakowali te trumny na samochód, który następnie został zbombardowany. To, co pozbierali, zostało znów rozrzucone razem z tymi, którzy to wieźli. Byli w szoku. Kapelan musi rozmawiać z ludźmi, którzy widzieli nawet takie okropności. To jest niesamowita trauma, z którą ludzie sobie nie radzą.

Oprócz różnic narodowościowych między Ukraińcami a Rosjanami, są też między nimi różnice wyznaniowe. Jak bardzo przynależność do określonego Kościoła chrześcijańskiego ma tutaj znaczenie?

- Na pewno nie można mówić, że jest to konflikt religijny, choć czasami próbuje się go tak pokazywać. To absolutnie nie jest tak. Na początku tego roku do Wrocławia przywieziono 18 rannych z Kijowskiego Majdanu. Okazało się, że tylko 3 było z Zachodniej Ukrainy, reszta z Ukrainy Centralnej i Wschodniej. Tak samo jest na froncie. Tylko część jest z zachodu. Pozostali są z różnych stron Ukrainy. Bardzo często są to ludzie rosyjskojęzyczni, prawosławni, z centralnej i wschodniej Ukrainy. Po stronie ukraińskiej w większości walczą prawosławni, są też grekokatolicy i wierni rzymskokatoliccy. W tej wojnie chodzi o wartości zgodnie z którymi powinna żyć i rozwijać się Ukraina jako państwo, nie o wiarę.

Czy wspólna wiara, tzn. fakt, że walczący to w dużej większości chrześcijanie, może pomóc?

- Byłoby dobrze, gdyby tak się stało. Wyznajemy przecież tego samego Boga, to samo przykazanie miłości Boga i bliźniego. Ale jest jeszcze przykazanie 4, w którym zamyka się też miłość do ojczyzny. Jeśli ktoś na nią nastaje, trzeba jej bronić. Polska też by sobie nie pozwoliła na uszczuplenie terytorium. Podobnie pewnie i Rosja. Dlatego i w tym aspekcie widać, że kapelani są bardzo potrzebni, bo żołnierze wiedzą, że trzeba bronić ojczyzny, ale po drugiej stronie barykady są przecież bracia, do których trzeba strzelać. To jest poważny problem.

Ukraina aspiruje do członkostwa w Unii Europejskiej. Unia Europejska to z jednej strony wielka szansa rozwoju, szczególnie gospodarczego. Ale unia ma również drugą stronę: laicyzację, upadek moralny, brak szacunku dla małżeństwa, rodziny, dla życia. Nie boicie się, że ta strona świata zachodniego zmieni Ukrainę na gorsze?

- Granica Unii Europejskiej na wschodniej granicy polskiej nie oznacza, że Ukraińcy nie wiedzą, jak żyje się w Unii. Około 5 mln. Ukraińców żyje poza Ukrainą. Mamy wiele parafii we Włoszech, w Hiszpanii, w Portugali, także w Niemczech, Francji, Anglii i w innych miejscach.

Według mnie, ważne są regulacje prawne, ale mimo wszystko najważniejsza jest postawa samych ludzi. Chrześcijaństwo rodziło się Cesarstwie Rzymskim, które absolutnie nie sprzyjało chrześcijaństwu, a wręcz je niszczyło w majestacie prawa. Żyjemy w podobnych czasach. Oczywiście lepiej by było, gdyby przepisy prawa respektowały wartości chrześcijańskie. Ale niezależnie od tego, jakie będzie prawo, my mamy zawsze pamiętać o tym, że nas obowiązuje najpierw prawo Boże.

Może w Unii Europejskiej dojdzie kiedyś do sytuacji, że trzeba będzie płacić wysoką cenę za wierność prawu Bożemu?

- Może tak być. Chrystus pokazał nam drogę na Krzyż. Chrześcijaństwo wymaga, a my czasami o tym zapominamy. Mamy pokazać, że jesteśmy chrześcijanami w takim świecie, w jakim żyjemy.

Jako pasterz diecezji (eparchii), jak Ksiądz Biskup widzi kondycję duchową wiernych Kościoła greckokatolickiego? Jakie są najważniejsze problemy tej wspólnoty kościelnej w Polsce?

- Żyjemy w tym samym społeczeństwie, a więc stoją przed nami te same pokusy, co przed wiernymi Kościoła rzymskokatolickiego. To są te same zagrożenia. Mamy te same problemy w życiu parafii, małżeństw, młodzieży. Ludzie stają się bardzo często wygodni, stawiają na pierwszym miejscu doczesne wartości, a Boga odsuwają na dalszy plan. Postępuje laicyzacja. U nas dodatkowo bardzo ważna jest kwestia tożsamości narodowej, o którą staramy się dbać. Do Polski, w poszukiwaniu pracy, przyjeżdża obecnie wielu obywateli Ukrainy, pośród których jest też wielu grekokatolików. Problemem jest, jak do nich dotrzeć, bo oni sami nie zawsze szukają Kościoła. Chcą po prostu zarobić pieniądze, podobnie jak niektórzy Polacy, którzy wyjeżdżają za pracą na Zachód.  

Na koniec zatrzymajmy się na chwilę nad relacjami polsko-ukraińskimi. Tutaj zawsze odzywały się demony przeszłości. Czasami ciągle nie jest łatwo naszym dwóm narodom dobrze się dogadywać. Ale widać, że w obecnej sytuacji Polska silnie popiera Ukrainę, wielu ludzi stara się pomóc. Czy myśli Ksiądz Biskup, że paradoksalnie ta wojna może przyczynić się do umocnienia relacji między Polską a Ukrainą?

- Polska zrobiła bardzo wiele dla Ukrainy. W roku 1991 była pierwszym państwem, które uznało niepodległość Ukrainy. Polska była na Majdanie, Polska cały czas wspiera Ukrainę w obecnej sytuacji. Za to Ukraińcy są Polakom wdzięczni. Polska jest sąsiadem, który rozumie Ukrainę i stara się pomóc. Myślę, że Polska rozumie Ukrainę, bo ma podobne doświadczenia z Rosją. Polska ma też interes w tym, żeby Ukraina pozostała niepodległa. Niepodległa Ukraina jest bowiem swego rodzaju buforem bezpieczeństwa dla Polski.

Jeśli chodzi o historię, to bywało różnie, jak to między sąsiadami. Były kłótnie, była też krew - po obu stronach. Te rzeczy muszą być wyjaśnione przez historyków. Musimy sobie z tym poradzić i powiedzieć prawdę. A ta prawda jest trudna. Trzeba umieć przeprosić i przyjąć przeprosiny. Dobrym przykładem była zeszłoroczna wizyta w Polsce Zwierzchnika naszego Kościoła patriarchy Światosława i przyjęte wówczas wzajemne deklaracje. Na pewno jest jeszcze wiele rzeczy, które potrzebują wyjaśnienia, ale trzeba mieć nadzieję, że nam się to uda.