Dni żołnierzy wyklętych. Dla nich wojna nie skończyła się w maju 1945 roku. Skazani przez komunistyczny system na śmierć i zapomnienie wracają na należne im w historii miejsce.
Wspomnienie to za mało, marsz i wzniosłe hasła to też za mało. Trzeba zrobić dużo więcej: wpatrzeć się w tych ludzi, bo oni wyrastali na Ewangelii – przypominał podczas Mszy św. poprzedzającej słupski marsz pamięci bp Edward Dajczak
karolina pawłowska /foto gość
Nil”, „Inka”, „Łupaszka”, „Wilk” – te i tysiące innych podziemnych pseudonimów przestają być dzisiaj pustymi dźwiękami. Dzięki pracy historyków, pasjonatów, a nawet muzyków stają się synonimami bohaterstwa. Koszalin uczcił ich pamięć w tym roku na sportowo. W Kołobrzegu, Słupsku i Pile odbyły się patriotyczne manifestacje. Towarzyszyły im też spotkania, koncerty, wykłady i okolicznościowe publikacje.
Nikt się nie ośmieli
– W szkole o wyklętych nikt nam nie opowiadał. Polska młodzież zamiast uczyć się o polskich bohaterach, trzy razy przerabia starożytną Grecję i Rzym – mówi z przekąsem Rafał Kuciński z Koszalina. – Ja dowiedziałem się o nich, słuchając muzyki. Przypadkiem, przez kolegów, trafiłem na piosenki rapera Tadka. To był impuls, żeby zacząć szukać, dowiadywać się, czytać – przyznaje.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.