Dom Miłosierdzia Bożego w Koszalinie. Mieszkają tu, modlą się, pracują, odpoczywają. Kłócą się ze sobą i przebaczają. Wspierają się i zaprzyjaźniają. Odnajdują swoją drogę.
Spotkanie w sali wspólnej jest okazją do przywitania 63-letniego Pawła, dla którego jest to pierwszy wieczór w Domu Miłosierdzia
Katarzyna Matejek /Foto Gość
Zaglądam do lodówki – prawie niczego nie ma, co u nas czasem się zdarza. Wtedy idę do kaplicy i mówię: „Panie Jezu, chciałeś mieć ten dom, więc teraz proszę, pomóż nam jakoś” – mówi Joanna Grzywacz z Trzcianki, jedna z odpowiedzialnych za Dom Miłosierdzia. Kiedyś zrobiła tak o 10.30, prosząc, by Pan Jezus rozwiązał problem do 11.00.
Asia
– O 10.59 przyjechał transport z sałatkami! Takich sytuacji jest wiele. Gdy brakuje pieniędzy na zapłacenie ogromnych rachunków, zbieramy się wszyscy w sali wspólnej i odmawiamy nowennę. I pieniądze się znajdują. To nie jest tak: och, jakoś to będzie. Owszem, ufamy w Bożą opiekę, ale dajemy też coś od siebie: modlimy się o tę Bożą pomoc. – Cud z oknami, cud z grzejnikami – Asia wymienia sytuacje, kiedy Bóg rękami darczyńców wyposaża ich dom – i to, że nigdy nie zabrakło nam chleba, którego nie kupujemy, ale dostajemy. To naprawdę Dom Bożego Miłosierdzia.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.