Nie wychowałam synów dla siebie

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 12.06.2015 19:27

Ponad 80 księży pożegnało w Sławnie śp. Urszulę Górską, matkę trzech kapłanów.

Nie wychowałam synów dla siebie   Synowie kapłani i pozostali bracia odprowadzają swoją matkę do grobu. Z przodu: o. Jacek Górski, dominikanin. Przy trumnie, od tyłu: ks. Robert Górski, ks. Marcin Górski - kapłani diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość 12 czerwca, piękny sławieński kościół z XIV wieku wypełniony ludźmi. W prezbiterium ledwo mieszczący się kapłani. Przy ołtarzu biskup oraz trzech braci: Jacek, Robert i Marcin Górscy.

- Rzadko się zdarza, że stoją we trzech przy ołtarzu. Ale czasami tak bywa. Cieszę się kiedy to widzę - mówiła przed rokiem w rozmowie z naszą redakcją ich mama, pani Urszula Górska.

Wszyscy przyszli po to, żeby powiedzieć: "Dziękuję". - Najpierw Bogu, ale także tej, która przeżyła coś, co szczególnie na naszym terenie jest niepowtarzalne. Z piątki jej synów, trzech zostało księżmi. Jako pasterz tej diecezji, chcę podziękować za to kapłańskie macierzyństwo - mówił bp Edward Dajczak.

Sławno to niewielkie miasteczko na skraju województwa zachodniopomorskiego. W przedziwny sposób Pan Bóg upatrzył sobie to miejsce i uczynił z niego, jak na warunki diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, prawdziwe powołaniowe zagłębie.

Ze Sławna, które liczy zaledwie 13 tys. mieszkańców, pochodzi 17 kapłanów i 11 sióstr zakonnych. Jednak to, co wydarzyło się w rodzinie Górskich przy ul. Gdańskiej, wielu zadziwia do dzisiaj.

- Jacek po maturze powiedział mi, że idzie do zakonu. Jak zareagowałam? Przyjęłam to, nie negowałam, bo czułam, że to dobra droga. Wiedziałam, że dla mnie oznacza to konieczność większej modlitwy - mówiła przed rokiem Urszula Górska.

- Kiedy pytałam Roberta, gdzie chce iść na studia to żartował i on pytał mnie, czy wolę mieć biednego inżyniera, czy bogatego biznesmena. Później przyszedł list z seminarium z informacją, że właśnie został przyjęty. W ogóle nic nie powiedział, że złożył papiery. A więc było to dla mnie wielkie zaskoczenie, ale przecież nie mogłam zabronić - śmiała się pani Urszula.

- Z kolei Marcin przed maturą przychodził i pytał, co ma dalej robić. Nawet mi się śniło, że on mógłby iść do seminarium, ale mówiłam: "Na kolana i pytaj Pana Boga". Kiedy zdecydował, przyjęłam to z pokorą.

Wielu zadaje sobie pytanie, dlaczego tyle powołań zrodziło się akurat w tej sławieńskiej rodzinie. Ks. dr Wojciech Wójtowicz, rektor koszalińskiego seminarium, zwraca uwagę na rolę łaski Bożej, która jest darmowa i której Pan Bóg udziela według nie zawsze zrozumiałych dla człowieka kryteriów.

Dodaje jednak: - Rozeznawanie powołania i przyszła jego realizacja bardzo zależy od kontekstu domowego. Widzimy to w formacji kleryków. Tam, gdzie są domy pełne miłości i wiary, tam powołanie kwitnie. Tam, gdzie nie ma atmosfery wiary, z pewnością jest trudniej.

- Chodzi o takie normalne doświadczenie miłości. Mieliśmy zawsze poczucie, że to jest nasz dom, w którym czujemy się bezpiecznie, jesteśmy kochani, akceptowani. Poza tym znaczenie miało też świadectwo wiary. Mama uczyła nas pacierza, prowadziła do kościoła, pokazywała tabernakulum. Już w wieku czterech lat, nie umiejąc wypowiedzieć tego słowa, wiedziałem, że tam jest coś ważnego, że tam Ktoś jest - opowiada ks. Marcin Górski.

Sama pani Urszula wskazywała na znaczenie gorliwej modlitwy o powołania. Była przekonana, że Pan Bóg takiej modlitwy wysłuchuje, choć nie zawsze wtedy i tak, jak człowiek by chciał.

- Myślę, że dużą rolę odegrała tutaj moja babcia. Ona zawsze modliła się w intencji powołań. Przyznała mi się kiedyś, że bardzo chciała, żeby mój brat poszedł do seminarium. Tak się nie stało, ale ona modliła się dalej. Okazało się, że Pan Bóg każdą modlitwę wysłuchuje, tylko nie wtedy kiedy sobie tego życzymy, ale wtedy kiedy On sam chce. Moich synów jest trzech, a przecież jeszcze moja siostra też ma syna księdza - opowiadała przed rokiem.

Rektor koszalińskiego seminarium zwraca uwagę na właściwe nastawienie rodziców.

- Ich otwarcie to podstawa. Znam przypadki, kiedy mamy w geście oddania, otwierały serce przed Bogiem i wręcz ofiarowywały Mu swoje dzieci. Wypowiadały nawet w okresie ciąży taką intencję, że są gotowe poświęcić te dzieci na służbę Bogu. Myślę, że Pan Bóg taką ofiarą matki nie gardzi. Mama ma prawo wzbudzić taką intencję, ale oczywiście zawsze z poważnym zastrzeżeniem, żeby Pan Bóg działał zgodnie ze swoim zamysłem - mówi ks. Wójtowicz.

Nie wychowałam synów dla siebie   Kondukt żałobny na cmentarzu w Sławnie ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Niestety wielu ludzi decyzję swojego dziecka o pójściu do seminarium, czy zakonu, traktuje jak stratę. Niektórzy reagują pełnymi zawodu jękami: "A taki był przystojny i zdolny", "Taka ładna i mądra dziewczyna".

Pani Urszula widziała to tak: - Tracę dziecko? Przecież ja ich nie wychowałam dla siebie.

Bywa, że osoba decydująca się na wstąpienie do seminarium czy zakonu napotyka wyraźną niechęć czy wręcz konkretny sprzeciw.

- Ten sprzeciw wynika często po prostu ze słabej wiary i z niezrozumienia, czym jest życie oddane Bogu. Rodzice kochają swoje dzieci i chcą dla nich dobrze, dlatego nie rozumiejąc rzeczywistości powołania, wydaje im się, że jest to katastrofa - mówi s. Małgorzata Glanc, przełożona Wspólnoty Dzieci Łaski Bożej, która działa w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.

- Nieustanne bojkotowanie decyzji własnego dziecka, co do jego drogi życiowej, jest źródłem wielkiego cierpienia i może wpłynąć na realizację powołania. Takich rodziców, którzy sprzeciwiają się, żeby ich syn czy córka oddali życie na drodze powołania kapłańskiego czy zakonnego, zapytałabym: "Czy jesteście Państwo pewni, że Wasze dziecko nie ma powołania? Czy jesteście gotowi wziąć na siebie odpowiedzialność za to, że Wasze dziecko może przez Was zmarnować swoje powołanie i przez to nie zaznać szczęścia?".

Monika Małocha, psycholog z Poradni Psychologicznej w Koszalinie przestrzega: - Wszelka forma zamachu na wolność dziecka już dorosłego, wiąże się z jakimiś żalem, który dziecko na początku ukrywa, ale który z czasem przeradza się w tzw. poczucie przegranego życia.

- Rodzic, który naprawdę kocha swoje dziecko, powie: "Spróbuj!" - mówi doświadczona psycholog i dodaje: - Rodzic musi przeżyć pewien proces żałoby po swoich oczekiwaniach, czyli po tym, że być może nie będę miała córki z mężem przy sobie, nie będę na jej weselu, że nie poprowadzę córki do ołtarza, nie będę bawić wnuków, syn nie ukończy wymarzonych studiów.

- Nie wolno jednak stosować mechanizmów obronnych, np. tzw. mechanizmu słodkiej cytryny, który polega na nierzeczywistym tłumaczeniu sobie tego, co się stało. Niektórzy próbują pocieszać się myśląc: "W sumie dobrze się stało, bo może trafiłaby na złego męża", "Dobrze, że poszedł do seminarium, przynajmniej nie będzie bezrobotny". Nie, trzeba poczuć ten żal, nawet przyznać się przed sobą i Bogiem, że żałuję, że nie tak to widziałam - podpowiada Monika Małocha.

Jest jeszcze jeden wymiar drogi powołania duchownego, który dotyka rodzinę osoby powołanej. - Niewiele osób przejawia taką dojrzałość, żeby mówić o płodności duchowej, tzn. że w rzeczywistości będę mieć tysiące wnuków, synów czy córek - zauważa Monika Małocha.

Faktycznie jest tak, że w wielu zgromadzeniach zakonnych siostry i bracia mówią do wszystkich rodziców "mamo", "tato". Podobnie bywa w przypadku księży.

Pani Urszula w ostatniej fazie swojej choroby zamieszkała na plebanii w Trzciance, gdzie wikariuszem jest ks. Robert, jej syn. Dla proboszcza było to oczywiste, że plebania jest domem matki czy ojca księdza. Pani Urszula umarła w domu, choć daleko od swojego mieszkania.

Bardzo często miejsca, gdzie mieszkają rodzice księży też stają się "domami kapłańskimi". Tak było w przypadku mieszkania przy ul. Gdańskiej w Sławnie.

- Jak nasi koledzy przejeżdżali przez miasto, zawsze mogli zajechać. Wystarczyło powiedzieć: "Mamo, będziemy". Ona tylko pytała: "A ilu was będzie: 5, 10?". Nieważne. Mama, jak to dobra gospodyni, zawsze coś miała. A to jakiś bigos, albo ogórki. Na Gdańskiej można było się zatrzymać, coś zjeść, wypić kawę - wspomina ks. Robert Górski.

Pani Urszula Górska, matka trzech kapłanów zmarła 9 czerwca rano. Gdy konała, dwóch jej synów odprawiało Mszę św. Jak sama mówiła, po to właśnie ich urodziła. Na pytanie, czy ma jakieś względy u Boga, że jej synowie zostali księżmi odpowiadała: - Nie wiem, ale Pan Bóg mnie na ramionach nosi.