Przystań z Jezusem. My nie jesteśmy żniwiarzami, nie wiemy, jakie będą zbiory. Tańczymy, śpiewamy, modlimy się i… siejemy – wyjaśniają prostą logikę akcji.
Do Przystani zapraszały ulotki i bezpośredniość ewangelizatorów
Karolina Pawłowska /Foto Gość
Przez trzy dni wcielali ją w życie na jednym z kołobrzeskich trawników i wśród uczestników największego w Polsce festiwalu techno.
Dmuchany kościół i inne haczyki
Boga nie ma! – krzyczy w stronę sceny młody chłopak, triumfalnie wznosząc puszkę z piwem. – Ależ jest! I pytał o ciebie – uśmiechowi s. Dolorosy trudno się oprzeć. Krzykacz wyraźnie traci rezon, tym bardziej że na ewangelizatorach takie manifesty nie robią większego wrażenia. – Co wy bierzecie?! – rzuca z przekąsem inny przechodzień. – Jezusa! – odkrzykują i zachęcają, żeby też spróbować. Najczęściej jednak skaczący i śpiewający ludzie w czerwonych koszulkach budzą sympatię albo przynajmniej zainteresowanie, od którego wszystko się zaczyna. Dmuchany kościół, rapująca zakonnica czy tańczący break dance diakon to niezły punkt wyjścia. – Tańczy w sutannie?! To jak zapalnik: kogoś to zainteresuje, zaintryguje, podejdzie, zapyta. Okazuje się, że jestem człowiekiem i można ze mną rozmawiać. Choćby o imprezach, o muzyce, o tym, czym żyją. Gdybym zaczął od tego, czym ja żyję, pewnie nie chcieliby słuchać albo bym ich wystraszył i zablokował – wyjaśnia, łapiąc oddech po kolejnym flashmobie dk. Patryk Wojcieszak.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.