Najczęściej słyszą, że są „trudną młodzieżą”. Brawa pozwalają im uwierzyć, że życiowe role mogą zagrać zupełnie inaczej.
– Teatrem udowadniamy także sobie, że potrafimy robić świetne rzeczy – mówią aktorki z jastrowskiego MOW-u
Karolina Pawłowska /Foto Gość
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie… – Co to będzie? Co to będzie? – pyta trwożnie chór z drugiej strony sceny. Wiktoria w powłóczystej białej szacie zaczyna czarować młodą publiczność, zabierając ją w świat Mickiewiczowskich „Dziadów”, gdzieś na spowity mgłami litewski cmentarz. Dziewczyny grają z zaangażowaniem – nie ma lipy. Widać, że w te kilka scen wkładają sporo serca.
Zanim była scena
Zaliczyły już kolizję z prawem, nierzadko ciągną za sobą bagaż doświadczeń – myślę, że sensowniej, tym bardziej, że zdanie następne znów ma „siebie”. I w oczach ludzi, widzą swój obraz odbity jak w krzywym zwierciadle: „Uwaga, dziewczyna z MOW-u!”. – One nie znalazły się przypadkiem w ośrodku, a emocje, które w nich są, nie znikną z dnia na dzień. Na scenie jednak znajdują dla nich ujście. Jest w nich też wiele zranień, bólu. Sztuka staje się katalizatorem dla tego wszystkiego, co jest w ich wnętrzu – przyznaje Renata Aniserowicz z jastrowskiego Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego nr 2, która z dziewczynami przygotowywała spektakl. Polonistka od ćwierć wieku, pedagog całym sercem i umysłem, ze wzruszeniem patrzy na swoje dziewczyny, które – jeszcze niesione oklaskami i pochwałami – teraz pracowicie zamiatają scenę z liściastej dekoracji i pakują co się da w wielkie plastikowe worki.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.