publikacja 02.11.2017 00:00
Parter opanowały jeże. Jest też sójka z kuprem wyskubanym przez kota, kawka, która nie chce odlecieć, i żółw uciekinier. Na piętrze, pod dziewiątką, mieszkają gołębie. Swoje miejsce ma też sarna i lis. Każdy dziki znajdzie tu schronienie.
Edyta Pudzianowska, szefowa Azylu, zna historię każdego z podopiecznych.
Karolina Pawłowska /foto gość
Na – nomen omen – Franciszkańską nie przyjeżdża się z pustymi rękoma. Wyciągnięte z bagażnika worki marchewek i jabłek witane są z życzliwością. – Przydadzą się też: ziarno, mleko w proszku, siano, a nawet żołędzie, czarny bez, buczyna. Nie wspominając o specjalistycznej karmie – wylicza Edyta Pudzianowska, otwierając furtkę ukrytego na końcu wyłożonej płytami drogi domku jednorodzinnego. Pani prezes właśnie skończyła rozpinać siatkę zabezpieczającą. Albo zbijać palety na podwórku. Albo sprzątać, zamiatać, karmić. I już od furtki słychać, że lokatorzy tej posesji zwyczajni nie są.
Daleko i jeszcze dalej
Sarna przyjechała spod Poznania. To ofiara niefrasobliwości i nadgorliwości człowieka. I zupełnej nieznajomości świata zwierząt. – Ludzie zabrali ją z lasu w pierwszym odruchu, myśląc, że to sierotka. Nie przemyśleli sprawy. Najprawdopodobniej jej mama była gdzieś w pobliżu.
Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.