Ukształtowany przez Niepokalaną

Karolina Pawłowska Karolina Pawłowska

publikacja 08.12.2017 20:04

W zakonie najczęściej zajmuje się ogrodem. Bywał też zakrystianinem i szewcem, czasem pszczelarzem. Zdarzało mu się robić najlepszy przecier pomidorowy, a także znajdować wodę na afrykańskiej misji i ratować Asyż przed zamachem bombowym. Franciszkańska prowincja gdańska dziękowała za brata Ksawerego i jego 60 lat ofiarowanych Bogu.

Ukształtowany przez Niepokalaną 60 lat temu brat Ksawery Witek złożył profesję wieczystą Karolina Pawłowska /Foto Gość

Z tej okazji na Świętej Górze Polanowskiej, gdzie obecnie posługuje br. Ksawery Witek, współbracia odśpiewali radosne "Te Deum" za 60 lat profesji wieczystej. Złożył ją dokładnie w uroczystość Niepokalanie Poczętej, patronki franciszkańskiego zakonu.

- Te słowa, które usłyszeliśmy w odniesieniu do Maryi, możemy odnieść i do brata Ksawerego. Bóg napełnił go błogosławieństwem, wybrał, przeznaczył, by swoim życiem przyniósł Mu chwałę, współmierną do łaski, jaką wlał w jego serce - mówił o. Jan Maciejowski, prowincjał gdański, podczas dziękczynnej Eucharystii.

Do furty klasztoru w Niepokalanowie 18-letni Marian Witek zapukał w 1952 r. we wspomnienie św. Walentego. - Wie, co znaczy służyć Panu Bogu. Choć jako brat, bez święceń kapłańskich, całym sercem oddaje się wspólnocie zakonnej i Kościołowi, któremu z ofiarnością służył jako krawiec, ogrodnik, pszczelarz... i twórca doskonałych przecierów pomidorowych. Sadził łezki Matki Boskiej, żeby potem robić koronki i różańce. To brat, który nigdy się nie nudzi. Dobrze zorganizowany, dobrze ukształtowany przez szkołę Niepokalanej - mówi o współbracie gdański prowincjał.

Najpierw w Niepokalanowie br. Ksawery posługiwał jako szewc i ogrodnik, potem - w Łagiewnikach z ich wielkim ogrodem. A w 1972 r. wyjechał do Afryki. - Nie było tam jeszcze prowincji, była włoska misja. To była wielka odwaga w tamtych latach. I piękna praca, która przyniosła błogosławione owoce - mówi o. Jan Maciejowski. I wspomina, jak brat Ksawery z właściwym sobie humorem tłumaczył tam odpowiedzialność za grzech pierworodny. - Kiedy przyszli do niego nasi murzyńscy bracia i wypominali, że to wszystko przez białych, którzy w raju narozrabiali, brat Ksawery dał im odpowiedź: "Oczywiście, Adam i Ewa byli biali. Ale wąż był z Afryki!". Ile razy jestem w Afryce, przypominam to braciom, żeby już nie było żadnych wątpliwości, jak to z tym grzechem pierworodnym było - opowiada ze śmiechem.

Pobyt w Zambii brat Ksawery wspomina jako trzy owocne lata. Dosłownie. - Byłem ogrodnikiem, znałem się na ziemi. Przełożony poprosił, żeby poszukać wody. Dał paru chłopców do pomocy i polecił kopać - opowiada brat Ksawery, jakby szukanie wody pitnej w afrykańskich warunkach było najłatwiejszą rzeczą na świecie. - Znaleźliśmy! Na metrze głębokości trafiliśmy na źródło czystej zdrowej wody. Ponad 30 lat daje życie i nadal się nie wyczerpała - uśmiecha się franciszkanin. Nie wszystko jednak układało się tak gładko. - Zachorowałem na malarię. Uratowała mnie lekarka, Żydówka. Pomagała tam bardzo misjonarzom. Chociaż później poprosiła o przygotowanie i przyjęła chrzest - wspomina.

Po Zambii były dwa lata w Kanadzie i następne - we włoskim klasztorze Santa Severa. Po krótkim pobycie w kraju wrócił do Włoch, tym razem do Asyżu. Tam, w bazylice Sacro Convento posługiwał jako zakrystian. I uratował ją przed zamachem. - Zauważył dwóch mężczyzn o ciemnej karnacji, którzy weszli do bazyliki z torbą, a wyszli bez niej. Przeszukał konfesjonały i znalazł... bombę - opowiada o. Janusz Jędryszek, gospodarz na Świętej Górze Polanowskiej, gdzie brat Ksawery teraz posługuje.

Chociaż dźwiga na karku ósmy krzyżyk w pustelni też nie brakuje mu zajęć. - Świetnie gotuje, sprząta, krząta się bez przerwy. Nigdy nie jest pierwszy, zawsze gdzieś w cieniu. Nie dowodzi, ale wspiera - przyznaje o. Janusz.

Młodsza o sześć lat siostra Zofia nie znajduje słów, żeby opowiedzieć o swoim bracie. - Pamiętam, kiedy poszedł do klasztoru. To było jego marzenie. Zresztą od początku miał w sobie coś takiego. Widać było po nim, że ma w sobie tyle dobroci, jak anioł - uśmiecha się. Ze wzruszeniem patrzy na świętującego jubileusz franciszkanina. Więcej mówi mały gest zakonnika, gdy delikatnie podnosi z ziemi i usadza na swoim klęczniku przebudzonego w grudniu motyla.

Brat Ksawery wrócił na Górę Polanowską po ciężkiej chorobie płuc. Chwali sobie ciszę i odosobnienie. - Dawałem sobie radę w afrykańskim buszu, to i w pustelni daję radę - śmieje się. - Dużo czerpię z literatury, z duchowości franciszkańskiej. Wiem, czego chcę, i nie muszę tego daleko szukać - mówi dostojny jubilat i dodaje z właściwym sobie humorem: - Byliśmy przygotowywani, że musimy być samodzielni. Chociaż teraz trochę nogi mi słabną. Ale, jak powiedział Jan Paweł II jednemu z kapłanów, który skarżył się, że już go nogi bolą: "Ciesz się, bracie, że od nóg się twoja starość zaczęła". To i ja się cieszę, że to tylko nogi.

A ostatnie sześć dekad podsumowuje krótko: - Jak tak spojrzę na życie, to myślę, że jak każdy miałem swoje słabości, upadki i wzloty, ale chyba mogę powiedzieć za Najświętszą Maryją Panną: "Uczynił mi Pan wielkie rzeczy". To wszystko dzięki Jego łasce - uśmiecha się.