Koszalin. Zapomniana tradycja upamiętniania zmarłych

Katarzyna Matejek Katarzyna Matejek

publikacja 06.11.2019 16:16

Wiersze na cześć zmarłego, dedykowane mu mowy zachęcające do udziału w pogrzebie, druki pogrzebowe rozdawane na pamiątkę. Pomorzanie z XVI wieku dbali o pamięć o swych bliskich.

Koszalin. Zapomniana tradycja upamiętniania zmarłych Dr Agnieszka Borysowska zaprezentowała futerały sławiące zmarłego Johannesa Micraeliusa, jednego z najsławniejszych koszalinian XVII wieku. Katarzyna Matejek /Foto Gość

Trudno sobie wyobrazić, że współcześnie kapłan lub mistrz ceremonii pogrzebowej zamiast okolicznościowego kazania czy standardowej mowy deklamuje wiersz na cześć świętej pamięci NN. i to "wiersz kunsztowny" z przesłaniem ukrytym w słowach stworzonych z liter imienia i nazwiska denata. Wszyscy słuchający odczytują anagram, ciesząc się z intelektualnej zagadki, która nawet po śmierci sławi imię nieboszczyka. W XVII wieku nie żałowano czasu na honorowanie zmarłych. Uważano, że tym, którzy nie szczędzili swych sił za życia dla społeczności, po śmierci należy się wiele.

Wykład pt. "Pomorskie druki pogrzebowe XVII w. – zapomniana tradycja upamiętniania zmarłych", który odbył się 6 listopada w Koszalińskiej Bibliotece Publicznej, wygłosiła dr hab. Agnieszka Borysowska, bibliotekoznawca i literaturoznawca. Jako historyk książki zainteresowany piśmiennictwem pomorskim przybliżyła koszalińskim słuchaczom fenomen XVII-wiecznych funeraliów. Te druki pogrzebowe są doskonałym świadectwem życia dawnych Pomorzan nie tylko dlatego, że spisywali je ich najbliżsi, stąd zawierają więcej informacji niż urzędowe archiwa (można się z nich np. dowiedzieć, że ktoś odbył daleką podróż i czym się podczas niej zachwycił), ale też dlatego, że pokazują, jak bardzo zżyte były w tamtych czasach ze sobą nie tylko rodzina, ale i kręgi zawodowe, towarzyskie, parafialne.

Jak zauważa dr Borysowska, w XVII wieku pogrzeb wyglądał inaczej, zależnie od tego czy odbywał się na protestanckim Pomorzu czy w katolickim Królestwie Polskim. Na przykład luterańskiego konduktu nie prowadził krzyż, tylko pastor. Były jednak punkty wspólne: śpiew, bicie w dzwony i właśnie wydawanie druków pogrzebowych. Otrzymywali je na pamiątkę uczestnicy pogrzebu, a jeśli drukarz nie zdążył na czas, nawet potem słano je im przez gońca. Była to nie lada pamiątka, starannie wydana, zazwyczaj w dwu językach, głównie niemieckim, ale co wartościowsze fragmenty pisano po łacinie, czasem w grece czy nawet w języku hebrajskim.

Takie właśnie funerały sławią zmarłego Johannesa Micraeliusa, jednego z najsławniejszych koszalinian tamtej epoki. Choć pochodził z chłopów jamieńskich, dzięki starannej edukacji zdobył miano teologa, filozofa, poety i historyka oraz tytuł rektora Pedagogium Książęcego w Szczecinie. Mowa wygłoszona na tej uczelni tuż przed jego pogrzebem zachęcała do odprowadzenia jego zwłok poprzez prezentację jego szczegółowego życiorysu z uwypukleniem jego zasług. Wiadomo, i bez tego za marami, na których leżał, kroczyłyby tłumy, ale publikacja była wyrazem uznania i prestiżu. – W protestantyzmie kierowano się zasadą: im więcej za życia zrobiłeś dla społeczności, tym więcej należy ci się po śmierci – dr Borysowska wyjaśnia powód dłuższych niż przeciętnie konduktów, bogatszej oprawy uroczystości i pisania funerałów.

Ich adresatami byli ci, którzy pełnili funkcje publiczne, czyli głównie mężczyźni, i to z wyższych sfer. Kobiety rzadko mogły liczyć na pośmiertną pochwałę w druku. – No, chyba że za życia były matkami lub żonami zasłużonych dla społeczeństwa mężczyzn. Natomiast niezwykle rzadko upamiętniano w ten sposób dzieci, zresztą to ograniczały przepisy – dodaje bibliotekoznawczyni.

Koszalin. Zapomniana tradycja upamiętniania zmarłych   Druki pogrzebowe otrzymywali co prawda najmożniejsi, ale symbolika na nich stosowana nie pozostawiała złudzeń, ukazywała powszechność śmierci – ryciny ukazujące śmierć z podpisem "Spadła korona z naszej głowy" to symboliczny przekaz, że dotyka ona wszystkich jednakowo. Katarzyna Matejek /Foto Gość

Komponowanie druku dedykowanego konkretnemu zmarłemu ad hoc – a przecież śmierć prawie zawsze jest zaskoczeniem dla bliskich – nie było łatwe. Twórczym ujęciem jego żywota wykazywali się pastorzy, kaznodzieje, pracownicy naukowi. – Mogli to być też częściowo już wykształceni synowie, którzy jeszcze z literaturą byli za pan brat i rzeczywiście znajdujemy wiersze podpisane przez synów zmarłego – wyjaśnia dr Borysowska na podstawie pamiątek po Micraeliusie. – Mowę pogrzebową czy wiersz dla kobiet, które nie pełniły funkcji publicznych, ale oddawały się życiu rodzinnemu i parafialnemu, układali najczęściej pastorzy.

Nadto druk można było potraktować jako przepustkę do lepszego świata – można było go wydać samemu. Dając w ten sposób znać o sobie pozostałej przy życiu rodzinie, można było zdobyć jej przychylność.

Organizatorem spotkania była Koszalińska Biblioteka Publiczna i Zarząd Okręgu Zachodniopomorskiego Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich.