GOSC.PL
publikacja 10.03.2022 16:35
- Pan Konrad jest dla nas jak tata - mówią siostry, które z dwójką dzieci uciekły przed wojną z Ukrainy i zamieszkały w domu koszalinianina.
Natalia i Wika z Janą i Artemem oraz swoją nową rodziną: Konradem, Tomaszem i Wojciechem Barczakami. Katarzyna Matejek /Foto Gość
Konrad Barczak razem z nieżyjącą już żoną od dekad służyli rodzinom - w ramach Caritas, poradnictwa rodzinnego, samorządu. Za tę postawę państwo Barczakowie zostali odznaczeni papieskim medalem Benemerenti. Obecnie, w obliczu kryzysu uchodźczego, pan Konrad nie wahał się ani chwili, by przyjąć pod swój dach matki z dziećmi uciekające z Ukrainy przed wojną. Od kilku dni mieszka z Natalią i Wiką - dwiema siostrami z Mikojałowa niedaleko Odessy oraz ich dziećmi 9-letnią Janą i 7-letnim Artemem. Choć niemal się nie znają, a na przeszkodzie stoi bariera językowa (wspierają go dorośli synowie, którzy porozumiewają się z gośćmi w języku angielskim), zarówno pan Konrad, jak i jego ukraińscy goście czują się jak w rodzinie. - Pan Konrad jest dla nas jak tata - mówią siostry. Ich własny ojciec w ostatnich dniach przebył pół Ukrainy, by odnaleźć córki we Lwowie i bezpiecznie wsadzić je z dziećmi do pociągu do Polski. Nowy tata zaś wyśmienicie gotuje, przytula, pokazuje zdjęcia swojej rodziny, spaceruje z gośćmi po okolicy i po plaży w Mielnie.
- Jana i Artem przypominają mi moje wnuki, są w tym samym wieku - rozczula się przyszywany dziadek i cieszy, że dom jak za dawnych czasów tętni życiem. - Jedenaste przykazanie głosi: Nie bądź obojętny - podkreśla.
Siostry Natalia i Wika trafiły z dziećmi do Koszalina dzięki pomocy pracowników koszalińskiej Biedronki, w której pracował niegdyś mąż pani Natalii, obecnie konstruujący fortyfikacje i koktajle Mołotowa w ojczyźnie. W domu Barczaków zamieszkały dzięki pośrednictwu koszalińskiej fundacji Zdążyć z Miłością.
- Naszym bliskim w Ukrainie, z którymi mamy cały czas kontakt, mówimy, że przynajmniej o to jedno nie muszą się martwić: czujemy się tu jak w rodzinie, jesteśmy bezpieczne. I wiemy, że nasi są o nas spokojni - mówi pani Natalia, choć, jak opowiada, wielodniowa podróż z Mikołajowa była pełna trudnych do opisania dramatów. Prosi też, by przychylnym okiem patrzeć na uchodźców z Ukrainy, którzy będąc w obliczu wielkiej tragedii, zdarza się, że niekiedy zachowują się nieodpowiednio do okazanego im przez Polaków serca. - To jest wojna, my uciekamy, zrobimy wszystko, by uratować siebie, a zwłaszcza dzieci. To jednak nie wynika ze złej woli, raczej z paniki, bo naprawdę doceniamy i jesteśmy wdzięczni Polakom za całą ich pomoc - podsumowuje Ukrainka.