Mój Skrzatusz

Oprac. ks. Wojciech Parfinowicz,
Karolina Pawłowska

|

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 37/2013

publikacja 12.09.2013 00:00

Ludzie w różnym wieku, wykonujący różne zawody, pochodzący z różnych stron diecezji czy Polski. Łączy ich jedno – spotkali kiedyś Matkę Boską Skrzatuską.

Od lewej: Jan Łaptosz, o. Piotr Włodyga, Ilona Czeszejko oraz Kamila i Paweł Marsiccy
 Od lewej: Jan Łaptosz, o. Piotr Włodyga, Ilona Czeszejko oraz Kamila i Paweł Marsiccy

ks. Wojciech Parfianowicz /GN, ks. Wojciech Parfianowicz /GN, Karolina Pawłowska /GN, Archiwum domowe

Jan Łaptosz


Mieszka w Skrzatuszu od roku 1947. Podczas uroczystości koronacyjnych niósł Pietę 


– W 1958 r. brałem ślub w tym kościele. Nie powiem, że się przyzwyczaiłem do tego miejsca, ale raczej – że mnie tu cały czas ciągnie. Jak ludzie tu przychodzą, nawet teraz, to na kolanach chodzą wokół ołtarza. To zdumiewające. Widziałem wielokrotnie na własne oczy, jak chodzili tak nie tylko ludzie starsi, ale i młodzi, kobiety i mężczyźni. Widocznie czegoś chcą.
W 2012 r. mój wnuk został ciężko ranny w Afganistanie. Jego stan był beznadziejny, lekarze dawali mu parę godzin życia. Zadzwoniłem do ks. prał. Józefa Słowika, żeby zamówić Mszę św. w sanktuarium. Wnuka przewieźli do Rammstein, a my śledziliśmy, co się będzie działo. Po jakimś czasie dzwoni kapelan i podaje wnukowi słuchawkę, żeby porozmawiał z mamą. Wszyscy struchleliśmy. Wojskowi mówili, że to cud, że coś musiało się stać. Normalnie nie powinien był z tego wyjść. Stracił nerkę, płuco, pół wątroby.
Wierzę w to, że Matka Boska Skrzatuska miała w tym swój udział. Wierzymy w to, że istnieje nie „coś”, ale że istnieje naprawdę Bóg.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.