Rozmowy o filmie

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 21.03.2014 12:30

W słupskim kinie "Rejs" odbyło się spotkanie z reżyserem i jednym z głównych aktorów filmu "Kamienie na szaniec".

Rozmowy o filmie   Słupsk, 20 marca: Robert Gliński i Tomasz Ziętek w kinie "Rejs" ks. Wojciech Parfianowicz /GN Robert Gliński i pochodzący ze Słupska Tomasz Ziętek, który wcielił się w postać "Rudego" rozmawiali z widzami przez ponad godzinę.

Widzowie mieli okazję zadawać pytania reżyserowi i aktorowi po projekcji filmu. Interesowały ich kwestie techniczne, zakulisowe historie z okresu zdjęciowego, pytali także o kontrowersje, które w niektórych środowiskach wzbudziła filmowa wersja "Kamieni na szaniec".

Robert Gliński odniósł się m.in. do kwestii wierności scenariusza filmu w stosunku do książki Aleksandra Kamińskiego:

- Sama książka jest już jakimś wybiórczym opisem tamtych wydarzeń, jakąś idealizacją. Mieliśmy więc problem, ile wziąć z samej powieści, a ile z dokumentów, czy wspomnień, które się zachowały. Poza tym film też rządzi się swoimi prawami. Dlatego z zawodowego punktu widzenia, nie było to łatwe zadanie. Myślę, że pewne rzeczy nam się udały. Film ma emocje, na salach kinowych panuje cisza, często słychać popłakiwanie. Szczególnie młodzież bardzo mocno odbiera różne sceny. Ja mam również swój osobisty stosunek do tamtych czasów i wydarzeń. Moja mama była w Szarych Szeregach, służyła w Powstaniu Warszawskim jako sanitariuszka. Dzięki mamie wytworzyła się we mnie pewna wrażliwość na te tematy - mówił reżyser.

Robert Gliński ustosunkował się także do zarzutu wysuwanego przez środowiska harcerskie, że film niedostatecznie ukazuje etos Szarych Szeregów. Przedstawiciele tych środowisk uważają, że trudno odczytać, skąd bierze się heroizm postaci Rudego, Zośki i Alka, tzn. że oprócz przyjaźni i pewnej młodzieńczej brawury, nie widać w nich przywiązania do podstawowych wartości wyrażanych w triadzie: Bóg, Honor, Ojczyzna.

- Trzeba by najpierw zastanowić się, jak pokazać w filmie coś, co określamy hasłem: Bóg, Honor, Ojczyzna. Uważam, że w filmie "Kamienie na szaniec" jest bardzo dużo Boga, Honoru i Ojczyzny. Nie jest to zawsze wyraźnie nazwane, ale oglądając film, możemy to zobaczyć. Bóg tutaj jest choćby w tym, że w filmie pojawiają się pytania o sens zabijania. Jest wiele o relacjach ludzkich, także o miłości mężczyzny do kobiety. Sceny miłosne pokazują, jak wielkim szacunkiem tamci chłopcy darzyli swoje dziewczyny. Jest Honor, bo przecież oni poświęcają własne życie. Jest Ojczyzna, bo przyjaźń przyjaźnią, ale oni robią to wszystko jednak dla Ojczyzny. Cała ta akcja jest przecież wpisana w kontekst okupacji niemieckiej. Postawa Rudego na przesłuchaniach to apogeum Honoru. Może te wartości nie są dosłownie zdefiniowane, ale też nie chodziło nam o refleksję dydaktyczną, jaka jest w książce. Pozostawiliśmy widzowi możliwość odnalezienia tych wartości w filmie - tłumaczył reżyser.

Rozmowy o filmie   Robert Gliński ks. Wojciech Parfianowicz /GN Robert Gliński mówił też o krytykowanym przez niektórych sposobie ukazania relacji Szarych Szeregów do Armii Krajowej.

- Nie powiedziałbym, że to jest cynizm i wyrachowanie. Były po prostu różne okresy relacji AK i Szarych Szeregów. Początkowo AK nie chciała harcerzy u siebie. Wielu jej członków z niechęcią patrzyło na możliwość wcielania harcerzy, którzy często nie byli odpowiednio przygotowani. Te napięcia były dosyć silne. Jeśli chodzi o akcję pod Arsenałem, to była to pierwsza akcja zbrojna w okupowanej Warszawie. Początkowo AK nie chciała się na nią zgodzić, ponieważ uważała, że harcerze sobie nie poradzą i zakończy się ona klęską. Według materiałów, do których dotarłem sprawa oparła się nawet o samego "Grota" Roweckiego, który nie chciał się zgodzić. Dopiero po jakimś czasie podjęto decyzję, że akcja może się odbyć. Był to wyraz pewnej troski dowództwa AK o harcerzy, którzy wtedy jeszcze w większości nie byli dobrze wyszkoleni. Zarzutem, który można by postawić AK jest to, że nie dano chłopcom odpowiedniej broni. Oni posługiwali się m.in. francuskimi rewolwerami jeszcze z I Wojny Światowej, które ciągle się zacinały.

Na sali padło też pytanie o muzykę, która w filmie "Kamienie na szaniec" nie jest tylko tłem. Od razu wybija się na pierwszy plan i brzmi bardzo współcześnie.

- Bardzo dużo czasu poświęciliśmy na dobór muzyki. Ona wyraża coś, co było dla nas bardzo ważne, tzn. nadaje filmowi pewien kontekst współczesności. Ta ścieżka muzyczna składa się z wielu elementów. Są tam motywy gitar, które mają charakter wręcz współczesnej muzyki młodzieżowej, są sekwencje elektroniczne, miejscami pojawiają się motywy klasyczne. Nieustannie wraca też, jak refren, Tango Notturno, które nadaje niektórym scenom szczególny charakter. Muzyka jest zatem różnorodna, ale wyrasta z ducha współczesnego. Chciałem, żeby ta muzyka odegrała taką właśnie rolę, żeby przeniosła ten obraz w realia współczesne. Kompozytora wybraliśmy w konkursie. Każdy miał szansę. Łukasza Targosza, który okazał się zwycięzcą, nie znałem wcześniej - wyjaśniał Robert Gliński.

Rozmowy o filmie   Tomasz Ziętek ks. Wojciech Parfianowicz /GN Tomasz Ziętek zdradził zainteresowanym widzom niektóre zakulisowe szczegóły produkcji filmu:

- Pan Robert Gliński jest bardzo wymagającym reżyserem. Dotychczas pracowałem jedynie ze studentami, co jest czymś zupełnie innym. Ale cieszę się, że pan Robert także słuchał nas, aktorów. Do filmu weszły pewne sceny, których wersje zaproponowaliśmy sami. To miło, że spośród wielu wersji, w filmie zobaczyłem później coś, co było nasze. Np. scena wieszania kukły niemieckiego żołnierza na latarni - opowiadał młody aktor.

Robert Gliński wyjaśnił, że były różne warianty tej sceny: - Jeden ze scenariusza, jeden Tomka i jeszcze jakiś. Przyznam się, że kiedy w montażu wybierałem tę scenę, nie wiedziałem, którą wybieram. Po prostu wybrałem tę... - Najlepszą - dopowieidział z uśmiechem Tomek, ponieważ to jego wersja znalazła się w filmie.

- Przygotowanie do filmu opieraliśmy też na dokumentach, opisach, które zgromadził reżyser. Chcieliśmy poznać tło historyczne tamtych wydarzeń. Były próby kaskaderskie, lekcje tańca, języka - opowiadał Tomasz Ziętek.

- Sceny tortur były wyjątkowo ciężkie i wymagały specjalnego przygotowania. Była nawet taka sytuacja w czasie sceny z biczowaniem, że jedna blizna pozostała mi do dzisiaj. Nie wiem, czy to pan reżyser maczał w tym palce (śmiech). Poza tym było bezpiecznie. Poważnie mówiąc, były to sceny ciężkie aktorsko i fizycznie. Musiałem też mocno trenować niemiecki, ponieważ jest to język zupełnie mi obcy. Charakteryzacja w skrajnych przypadkach trwała nawet do czterech godzin. O wiele trudniejsze było zdejmowanie tego wszystkiego. Któregoś razu chcąc oszczędzić trochę czasu, wracałem do domu w pełnej charakteryzacji, ponieważ stwierdziłem, że zmyję ją u siebie w łazience - mówił młody aktor.

- Pamiętam, że scenę przesłuchania, w której Rudy wisi głową w dół przywiązany do jakiegoś pałąka, próbowaliśmy u mnie w domu. Tomek był przywiązany do balkonu na tarasie, a my próbowaliśmy pozostałe kwestie. Trzeba robić dużo prób - dodał z uśmiechem reżyser.

Pochodzący ze Słupska Tomasz Ziętek, nie krył radości ze spotkania w swoim rodzinnym mieście. Na specjalną rozmowę z aktorem zapraszamy do papierowego wydania gazety 6 kwietnia.