W Polsce rocznie zawiera się 200 tys. małżeństw i orzeka się 65 tys. rozwodów. Te liczby robią wrażenie, ale nie oddają dramatu konkretnych ludzi.
Andrzej Szczepaniak jest przekonany, że trwanie w wierności małżeńskiej, nawet gdy druga strona jej nie dochowuje, jest możliwe i daje poczucie spełnienia
ks. Wojciech Parfianowicz /foto gość
Rzeczywistość bywa nieraz zaskakująca, dlatego do sytuacji ludzi mających trudną małżeńską przeszłość warto podchodzić z pokorą. Najlepiej posłuchać tych, którzy sami dostali kiedyś obrączką w twarz.
Nadal wysyłam kwiaty
Nie widziałem żony od kilkunastu lat, odkąd w jej drugim związku pojawiło się dziecko. Nasze małżeństwo rozpadło się po 4 latach. Powodem były niedojrzałość życiowa i duchowa, brak żywej relacji z Bogiem i brak umiejętności komunikowania się ze sobą. Za dużo czasu przebywałem za granicą, szukając stabilizacji materialnej, i to się zemściło – opowiada Andrzej Szczepaniak z Warszawy, współzałożyciel Wspólnoty Trudnych Małżeństw „Sychar”, obecny na otwarciu ogniska w Koszalinie. – Chcę nadal wypełniać słowa przysięgi małżeńskiej. Cały czas mam nadzieję, że wrócimy do siebie. Modlę się o odrodzenie naszego małżeństwa. Na rocznicę ślubu wysyłam żonie kwiaty. Nigdy nic nie odpowiada, ale przynajmniej nie mówi, że sobie tego nie życzy – dzieli się mężczyzna i dodaje, że to wspólnota „Sychar” pomogła mu stanąć na nogi i odkryć Pana Boga: – Wspólnota daje mi poczucie wolności i pokoju serca. Porządkuje moje życie i pozwala mi rozwijać się na różnych płaszczyznach: duchowej, emocjonalnej, zawodowej.
Jestem gotowa na jego powrót
Mój mąż zostawił mnie po 43 latach. Znalazł sobie inną towarzyszkę życia. Jesteśmy w separacji.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.