Kangur wyłonił się z żółtej zasłony, koń to drugie życie starej kurtki, a na najnowsze dzieło – turonia trzeba było poświęcić rękaw kożucha. Wyobraźnia i zręczne palce pani Grażyny potrafią zdziałać cuda.
Koń, słoń albo kangur? Nie ma kostiumu, którego nie potrafiłaby wykreować
Karolina Pawłowska /Foto Gość
Pierwszy był słoń. „Dwuosobowy” i z prawdziwą trąbką… w trąbie. Na zdjęciowej dokumentacji kolejnych przedstawień, jasełek i szkolnych wydarzeń cała menażeria: zajączki, małpki, świnki, a nawet nosorożec albo krokodyl. – Przez te wszystkie lata powstał już chyba cały ogród zoologiczny – śmieje się Grażyna Nowak. – Zaczynałam od uczenia techniki. Znajdowałam w sobie zdolności bardziej do mechaniki niż plastyki. Talenty do tworzenia przebrań odkryłam, kiedy zostałam wychowawcą w domu dziecka. Tam powstał pierwszy kostium na potrzeby któregoś z występów podopiecznych – wspomina początki swojego hobby.
Talenty dziedziczone
Choć pani Grażyna na co dzień uczy religii, również dobrze mogłaby zostać kostiumologiem. W niewielkim, przytulnym mieszkanku na jednym z pilskich osiedli ma prawdziwą teatralną garderobę, którą stworzyła własnymi rękoma. Ile strojów udało się wyczarować w krawieckiej pracowni pani Grażynki? Będzie ich grubo ponad setka. Na wieszakach pysznią się falbaniaste suknie i świecące cekinami kamizelki. W niezliczonych workach i pudełkach pochowane są czapki, buciki, ozdoby. Rachunków nie ułatwia to, że poszczególne elementy strojów są wielokrotnego użytku.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.