Oaza nad morzem

Dagmara Pawlik, Karolina Pawłowska

publikacja 27.01.2015 18:51

Oazowicze wykorzystali zimowe ferie na wypoczynek i formację. Cztery rekolekcyjne dni to czas modlitwy, wyciszenia i doskonałej zabawy, podczas której nawet zima nad morzem jest gorąca.

Oaza nad morzem Rekolekcje z oazą to czas zabawy, rozmów z przyjaciółmi i modlitwy Dagmara Pawlik

Na oazowe ferie do Podczela przyjechało 63 uczestników. W większości młodych oazowiczów ze szkół podstawowych, dla których to kolejna spędzona w ten sposób przerwa zimowa, ale było także kilka osób, które dopiero poznają Ruch Światło-Życie.

- Mogłem się wyciszyć, porozmawiać z Panem Bogiem. Modlitwy poranne i wieczorne były bardzo piękne. Mogłem uwielbiać Go i w śpiewie, i w tańcu, ale też porozmawiać z innymi o wierze, o tym, jak kocham Pana Boga - mówi Kamil Klekotta z Bornego Sulinowa. Chwali sobie czas spędzony na rekolekcjach.

Nie brakowało podczas nich atrakcji, które w pełni zagospodarowywały każdy dzień: zabawa w podchody, wyjazd na basen i na lodowisko, zabawy nad morzem.

- Sporo do myślenia dały mi filmy, które oglądaliśmy wieczorami. Tematem rekolekcji były Boże Igrzyska, czyli to, abyśmy patrząc na codzienne życie, na wiarę, walczyli o to, aby wszystko odbywało się uczciwie. Rodzice sprawili mi tym wyjazdem fajny prezent urodzinowy. Poznałem też wielu kolegów i koleżanek, z którymi mam nadzieję spotkam się jeszcze nieraz na innych wyjazdach czy rekolekcjach. Wypocząłem i co najważniejsze dowiedziałem się, a raczej uświadomiłem sobie, że w życiu trzeba być fair, bo bez tego zbyt daleko nie dojdziemy - dodaje Kamil.

O to, by ferie były udane, zadbali ks. Sebastian Przybyła i s. Barbara Wilkowska wraz z grupą animatorów, czyli starszych kolegów z oazy. Dla nich także to były pełne wrażeń dni.

- Były to moje pierwsze rekolekcje jako animatorka, więc miałam pewne obawy, czy dam radę, lub czy dzieci mnie nie wykończą. Pierwszego dnia byłam przekonana, że całe rekolekcje to będzie jeden wielki pogrom, jednak na modlitwie wieczornej miło mnie zaskoczyli. Gdy śpiewali i tańczyli, zobaczyłam w nich coś, o co warto walczyć, i tą dziecięcą miłość, której oni sami nawet za bardzo nie rozumieją - opowiada Ewa Wojtczak z Koszalina.

- To był moment przełomowy, bo wtedy postanowiłam, że nieważny jest mój dyskomfort związany z hałasem i tym, że ciągle trzeba było ich pilnować. Ważne stało się to, aby być dla nich jak najlepszą animatorką, aby być dla nich zawsze dostępna i aby mogli na mnie polegać w każdej kwestii. Starałam się, aby w tym krótkim czasie poczuli ze sobą więź, którą Bóg łączy nas wszystkich w Kościele. A kadra, z którą miałam przyjemność pracować, pomogła mi bardziej się starać przez swoje świadectwo - dodaje animatorka.