Agresywne słowa wykreśliliśmy

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 12/2015

publikacja 19.03.2015 00:15

O działaniach wojennych, wierze i modzie na patriotyzm z o. Stanisławem Mańskim, kapucynem i proboszczem 350-osobowej parafii w Starokonstantynowie na Ukrainie rozmawia Katarzyna Matejek.

 O. Stanisław pochodzi z Sierakowic na Kaszubach. Obecnie pracuje na Ukrainie. Od 8 lat jest proboszczem w parafii w Starokonstantynowie, w obwodzie chmielnickim. Od 8–11 marca prowadził rekolekcje wielkopostne w parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Koszalinie O. Stanisław pochodzi z Sierakowic na Kaszubach. Obecnie pracuje na Ukrainie. Od 8 lat jest proboszczem w parafii w Starokonstantynowie, w obwodzie chmielnickim. Od 8–11 marca prowadził rekolekcje wielkopostne w parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Koszalinie
Katarzyna Matejek /Foto Gość

Katarzyna Matejek: W Polsce obserwujemy wydarzenia za naszą wschodnią granicą przez ekran telewizora. Widzimy straszne rzeczy, ale patrzymy na to trochę jak na serial. Czy żyjemy w dwóch różnych światach?

O. Stanisław Mański: Dla nas sytuacja jest całkiem realna. W Starokonstantynowie jest baza wojskowa i chyba największe na Ukrainie lotnisko wojskowe, wszyscy więc żyją z wojska. Moi parafianie są bezpośrednio zaangażowani w konflikt, służą w siłach powietrznych Ukrainy, biorą udział w działaniach wojennych. Kilku poległo na froncie. Przychodzą kolejne fale mobilizacji wojskowej, powoływanych jest bardzo wielu ludzi, nawet po kilkudziesięciu z jednej wioski. Towarzyszą temu obawy, że żołnierze nie wrócą, lęk o pozostawione rodziny. To wpływa na treść naszych modlitw.

Mężczyzna idzie na front. Kobiety zostają…

Moi parafianie mają z tym poważny problem. Przyznają, że muszą okłamywać swoje żony – mówią im, że jadą do Lwowa albo na jakieś ćwiczenia, a prawda jest taka, że jadą do Ugańska, na front. Ukrywają to, bo nie chcą zadawać cierpienia najbliższym.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.