Soplicowo w Szczecinku

Katarzyna Matejek

publikacja 29.05.2015 12:45

Uczniowie Gimnazjum i Liceum Prywatnego w Szczecinku wystawili spektakl pt. "Pana Tadeusza wypadki miłosne”.

Soplicowo w Szczecinku Aktorzy nie tylko mówili i tańczyli po staropolsku, ale też wystąpili w strojach z epoki Katarzyna Matejek /Foto Gość

Spektakl miał miejsce w kinie "Wolność", którego scena czwartkowego wieczoru zamieniła się w teatralną. Scenariusz - w oparciu o dzieło Adama Mickiewicza - napisała oraz reżyserowała sztukę Mariola Kowalczyk, szkolna polonistka. To z jej inicjatywy działające od 13 lat kółko teatralne, skupiające uczniów zarówno liceum jak i gimnazjum, corocznie przygotowuje premierę sceniczną, czerpiąc z klasyki literatury.

Przedstawienie było przedsięwzięciem charytatywnym - w holu kina uczniowie zbierali do puszek datki na rzecz szczecineckiego Hospicjum im św. Franciszka. Pomoc ludziom chorym była główną motywacją trupy teatralnej, by całoroczna praca miała głębszy sens niż przyjemność wspólnych prób i występu. - Cieszę się, że nasi nauczyciele potrafią tak mobilizować uczniów, wydobywać z nich talenty i nakłonić do tak trudnej sztuki - powiedział po spektaklu dyrektor szkoły Szymon Cieślar. - Klasyka to przecież nie jest to samo co kabarety, gdzie czasem wystarczy zakpić, powiedzieć brzydkie słowo, by wywołać reakcję publiczności. Nasi uczniowie mówili na scenie językiem staropolskim, choć to niemodne, niepopularne. Są amatorami, a zrobili to z klasą. Myślę, że skorzystali ze swojej pracy także w inny sposób - że uwrażliwiła ich na to, co jest ważne społecznie.

Dyrektor przyznał, że taka aktywność uczniów i nauczycieli wprowadza do życia szkolnego trochę zamieszania. - Przeorganizowuje wszystko, niemal wywraca do góry nogami - śmieje się. - Ale nie chodzi tylko o to, że przenosimy się na kilka dni do sali kinowej. Raczej, że tym po prostu żyjemy. I nie tylko aktorzy. Żeby nasze przedsięwzięcie przyniosło zamierzony efekt, potrzebna była praca wielu osób: dźwiękowców, operatorów światła, logistyków, krawców, kierowców, a także rodziców, którzy przygotowali ciasta.

Ciasta rzeczywiście się przydały po zakończeniu spektaklu, bo licznie przybyła tego wieczoru do kina "Wolność" publiczność uległa atmosferze biesiady soplicowego dworku i nie miała ochoty wracać do domu. Długo rozmawiano, chwalono wykonawców i żałowano, że sztuka „Pana Tadeusza wypadki miłosne” będzie wystawiona tylko raz. - Szkoda, że to przedsięwzięcie jednorazowe. Ale brak szerszego zainteresowania, by spektakl można było powtórzyć - powiedział dyrektor Cieślar. Jednak nie żałuje, że tyle pracy miało jednokrotne zastosowanie. - Szkoła nie jest tylko po to, by uczyć. Jesteśmy także po to, by wychowywać. Rozumiemy to jako wprowadzanie młodych w świat, ale też jako kindersztubę, codzienne zachowanie wobec siebie, kulturę, szacunek.

Dyrektor nie oczekuje, że przygoda z piękną polszczyzną, która zapadła uczniom w pamięć po kilku miesiącach powtarzania rymów trzynastozgłoskowca przełoży się na to, że będą odtąd mówić po staropolsku. - Zależy nam, by kształtowali umiejętność mówienia pięknym polskim językiem. Ale już słyszymy, że ich polszczyzna jest piękna - chwali swoich uczniów dyrektor.

Kółko teatralne ma tyle lat, ile polonistka Mariola Kowalczyk uczy w szczecineckim Gimnazjum i Liceum, zwanym potocznie "Katolikiem", czyli trzynaście. - Pierwszy występ, z okazji Bożego Narodzenia, przygotowałam z małą grupką 6 osób. Spodobało im się. Po latach rozrosło się do tego stopnia, że momentami muszę prowadzić dwie grupy.

- Widzę w uczniach dojrzewanie. Nie tylko to osobowościowe, ale także głosowe, do interpretacji roli. Ci którzy mówią na scenie jeszcze niepewnym głosem, za trzy lata będą stać w pierwszych rzędach - mówi z doświadczenia polonistka. Przyznaje zarazem, że przeżywa to dojrzewanie razem z podopiecznymi i że nie jest dla niej łatwe po kilku latach żegnać się ze świeżo upieczonymi absolwentami. - To tak jak w pieśni: ciągle zaczynam od nowa - mówi z nostalgią.

Kółko przygotowuje spektakle każdego roku. - Nie mieliśmy ani razu przerwy. Jedyne, czego nam brakuje to nazwa, żadna nie chce się przyjąć, choć pomysłów nie brakuje - wyjawia M. Kowalczyk. - Jestem bardzo zadowolona z występu. Udało nam się pokazać różne emocje - radość, szczęście, młodzieńczą niedojrzałość, zakłopotanie.

Reżyserka nie boi się nazwać przedstawienia sukcesem, ale przyznaje, że matką tego sukcesu jest wzajemna mobilizacja. - To nie tylko ja ich popycham do rozwoju, ale także uczniowie stawiają mi wymagania. Zależy im, żeby sprostać pewnemu poziomowi, że wymyślę coś takiego, co na wszystkich zrobi wrażenie. Ale oczekując tego ode mnie, zarazem wierzą mi i ufają. To dla mnie bardzo ważne - dodaje.

Nauczycielka zaznacza, że dobra atmosfera w zespole to nie jest efekt niewłaściwego spoufalania się. - Nasze relacje są oczywiście bliższe dzięki cotygodniowym zajęciom koła teatralnego, ale nie przenoszą się w kumoterski sposób na relacje podczas lekcji. Zresztą to właśnie na próbach zdarza mi się być ostrzejszą niż na lekcjach, czasem muszę krzyknąć, by utrzymać dyscyplinę. "Znienawidzą mnie", myślę wtedy. Ale nie, uczniowie wiedzą, że dyscyplina, moment spięcia, stresu muszą być. A nawet, że potrzebne im jest usłyszenie niekiedy gorzkiego słowa, by dzięki mobilizacji potem poczuć słodki smak sukcesu.

Dlaczego sięgnęli po "Pana Tadeusza"? - Kiedy zaczynamy omawiać na lekcjach "Pana Tadeusza" to nieraz słyszę: "O, nie, ale nudy". Przygotowanie przedstawienia jest sposobem na to, by pomóc uczniom wejść głębiej w klasyczne dzieło literatury, a także by poszerzyć ich aspiracje kulturalne - wyjaśnia polonistka.