Święci całkiem nasi

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 02.07.2015 09:10

Koniec czerwca i początek lipca wiąże się z niedocenianymi wspomnieniami świętych związanych z diecezją koszalińsko-kołobrzeską.

Święci całkiem nasi Witraże z katedry św. Wita w Pradze przedstawiające świętych Henryk Przondziono /Foto Gość

Kiedy mówi się o świętych związanych z naszą diecezją, najczęściej wymienia się św. Jana Pawła II, który odwiedził ziemię koszalińską w roku 1991 oraz bł. Bronisława Kostkowskiego, męczennika z Dachau, który urodził się w Słupsku.

Jednak chrześcijaństwo istnieje na Pomorzu od przeszło tysiąca lat. Co prawda kilka wieków reformacji sprawiło, że kult świętych nie mógł się tutaj rozwinąć tak, jak w innych częściach Polski, to jednak są święci "przedreformacyjni", którzy związani są tymi ziemiami, ale o których coraz bardziej się zapomina. Warto zapamiętać dwa szczególne imiona: Otton i Dorota.

Św. Otton z Bambergu, niestrudzony ewangelizator Pomorza z XII wieku, którego wspomnienie Kościół obchodzi 1 lipca, mocno związany jest z diecezją koszalińsko-kołobrzeską.

Choć żywotów świętych nie można traktować na równi z kroniką wydarzeń, która opisuje rzeczywistość z historyczną dokładnością, to jednak np. tzw. "Żywot z Prüfening" z XIII wieku może być naprawdę cennym świadectwem, także dla miłośników historii. Jest w nim wiele zaskakujących wzmianek, także o dzisiejszej diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.

"Tak wielkim pragnieniem pielgrzymowania i głoszenia kazań zapałało serce pobożnego Ottona, że postanowił on udać się do kraju pogańskich Pomorzan, ażeby odwieść ich od błędu i sprowadzić na drogę prawdy i do poznania Chrystusa, Syna Bożego. W roku 1124 od Wcielenia Pańskiego, w miesiącu czerwcu, po skończeniu dni Zielonych Świątek, wybrał się w drogę" - czytamy w dokumencie.

Po pracy misyjnej w Pyrzycach i Szczecinie biskup-misjonarz udaje się na tereny dzisiejszej diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.

"Spełniwszy to udał się do innego niezwykle wielkiego i bogatego miasta, które nosi nazwę Kołobrzeg. Tam ochrzciwszy większą liczbę ludzi zbudował kościół, który poświęcił czci błogosławionej Marii zawsze Dziewicy, ażeby wierzącemu już ludowi pogańskiemu trwałą pomoc wyprosiła Ta, która samego Syna Bożego, dla zbawienia wierzących wcielonego, porodziła" - czytamy w żywocie.

Następnie akcja przenosi się nad rzekę Parsętę. Dzisiaj można na niej spotkać wielu kajakarzy, którzy relaksują się podczas spływów. Warto pamiętać, że podczas ewangelizacji kilkaset lat temu wydarzyła się tam tragedia.

"W tej miejscowości biskup utracił pewnego diakona imieniem Herman, towarzysza swojej podróży. Utonął on mianowicie w przepływającej tam rzece i świętego biskupa i swoich współtowarzyszy pogrążył w wielkiej żałobie".

Jest jeszcze jedno miasto w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, które może poszczycić się obecnością świętego bp. Ottona.

"Biskup wyruszył stąd (z Kołobrzegu) i przybył, aby głosić słowo Boże, do innego znowu miasta, które od pięknego położenia tej miejscowości biorąc nazwę w języku barbarzyńskim nazywa się Białogard. Głosząc zaś kazania udzielał chrztu, a ochrzciwszy wszystkich, których zastał zbudował tam i poświęcił kościół ku czci wszystkich świętych, jakby dla dopełnienia wszystkich swoich trudów. Ogólna zaś liczba tych, co przyjęli chrzest, była następująca: za pierwszym swoim pobytem ochrzcił 22 165 ludzi".

25 czerwca Kościół wspominał z kolei bł. Dorotę z Mątów, która żyła w XIV wieku. Ona również związana jest do pewnego stopnia z naszą diecezją. Pielgrzymowała bowiem do sanktuarium na Górze Chełmskiej. Można o tym przeczytać w "Żywocie Doroty z Mątów" napisanym przez Jana z Kwidzyna, członka zakonu krzyżackiego, który żył na przełomie XIV i XV wieku.

Okazuje się, że właśnie w Koszalinie, błogosławiona doświadczała nawet mistycznych wizji. Żywot autorstwa Jana z Kwidzyna opisuje trzy takie zdarzenia.

"Czterdziestego pierwszego roku jej wieku, udała się z innymi siostrami pątniczkami do Koszalina, do kościoła błogosławionej Dziewicy, gdzie z powodu wielości ludzi pozwolono jej z siostrami przenocować, bo nocowania tam miała tak silne pragnienie, że za wielką rzecz nie odeszłaby do innego miejsca. Tej samej nocy została przez Pana mile nawiedzona i napełniona wspaniałymi rozkoszami do tego stopnia, że trwała w nich nieruchoma przed ołtarzem, bez rachuby czasu aż do końca sumy. Dlatego w godzinie wyjścia pociągnięta została przez siostry, towarzyszki drogi, aby z nimi wyszła. Ona, wstając, nie mogła z powodu upojenia ducha iść prosto ani znaleźć drogi, którą przedtem świetnie znała. A była rzeczywiście pijana, bo upojona ze strumienia Bożej rozkoszy. Siostry, widząc, że ona tak błądzi i schodzi z dobrze jej znanej drogi, dziwiły się, mówiąc: „Skąd to może być?” Lecz jedna spośród innych, bardziej zdolna poznawać, błogosławiła Pana Boga w jego darach. Sama zaś Dorota trwała w tych rozkoszach cały dzień aż do wieczornego zmierzchu, wtedy dopiero pożywiła swe ciało"

"Tegoż roku w dniu Podwyższenia Krzyża Świętego (14 IX 1387) przybyła, pielgrzymując do tego samego kościoła. I nie miała gdzie przenocować z powodu mnóstwa pątników, jak tylko w stajni, czyli miejscu osiołka, który był tam trzymany do pracy. Ona przyłączyła się do tego miejsca, oczekując z pragnieniem nawiedzenia Pana. Długo trudząc się w modlitwach, rozważaniach i tak dalej, aby poruszyć uczucie, i tak nie tknęła słodyczy pociechy. Wezwała na pomoc błogosławioną Dziewicę i świętych Boga ale wtedy jej nie pomógł, jak jej się zdawało. Wówczas sobie wewnątrz powiedziała: „Lepiej było mi pozostać w domu niż być tutaj bez łaski pocieszającej". Nie zaprzestała jednak trudu ani w modlitwie nie stygła, lecz z ufnością uderzała uszy Boga i chwalebnej Dziewicy. I oto, gdy towarzysze drogi spali, a rzesze w kościele od czasu do czasu burzyły się, ona została przez Pana rozpłomieniona miłością Bożą i wzięta do niewypowiedzianie wielkich bogactw, czyli rozkoszy, a rozkoszami uśpiona, nie słyszała zgiełku ludzi. Całą tamtą noc, radując się, pobożnie się modliła, oświecona niebiańską światłością, zważała na naukę Pańską, która była dla niej przejasna i bardzo dobra".

"Innego też czasu w wigilię Wniebowzięcia (14 VIII 1387), chcąc iść, czyli pielgrzymować do wspomnianego kościoła chwalebnej Dziewicy, sama wraz ze swym mężem przybyła do jakiejś gospody i zanim zsiadła z wozu, zaskoczona została darmowym nawiedzeniem Bożym. Oderwana od wszystkich spraw zewnętrznych, tak bardzo przylgnęła do tej łaski, że pomyślała nie słuchać nakazu męża, co do tego, że każe wysiadać z wozu. A mąż wołał, żeby wysiadła. Ona myślała, że trzeba raczej słuchać Boga mówiącego, niż na rozkaz męża wysiadać. A ponieważ zwlekała wysiadać, mąż zagniewany zaczął szaleć wściekłością z powodu nieposłuszeństwa niewiasty. Widząc to, poradziła się najsłodszego Pana Jezusa, czy ma raczej z nim pozostać, a polecenie męża pominąć. On łaskawie odpowiedział, mówiąc: „Do czasu oderwij się od mojej rozmowy i posłusznie zgódź się z rozkazem twego męża". Usłyszawszy, wysiadła zasmucona z powodu oderwania od Bożej rozmowy. I tak musiała ona często pozostawiać Pana słodko mówiącego i łagodnie pocieszającego, iść zaś za mężem i jemu wiernie służyć oraz znosić w jego służbie twarde słowa i ciosy dla dobra posłuszeństwa, którym przywiązana była do swego męża, lepsze bowiem jest posłuszeństwo niż ofiary".