Czytanie to czy słuchanie?

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 10.04.2016 08:00

Czy św. Paweł pisałby dzisiaj maile zamiast listów? Czym różni się czytanie Ewangelii od czytania Cycerona? Czy można otwierać Biblię na chybił trafił? M.in. o tym z ks. dr. Tomaszem Tomaszewskim, wykładowcą Pisma Świętego i odpowiedzialnym za Apostolat Biblijny w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, rozmawia ks. Wojciech Parfianowicz.

Czytanie to czy słuchanie? 8. Tydzień Biblijny potrwa od 10 do 16 kwietnia pod hasłem: "Gdy usłyszeli Ewangelię, przyjęli chrzest w imię Pana Jezusa" (por. Dz 19, 5) ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość

Ks. Wojciech Parfianowicz: Czym jest Pismo Święte, tak jednym słowem?

Ks. Tomasz Tomaszewski: Słowem... Boga. Ale to dwa słowa.

Dlaczego potrzebujemy tego słowa Boga?

Słowo jest podstawowym narzędziem komunikacji. Wiemy to na podstawie naszych relacji międzyludzkich. To dla nas normalne, że posługujemy się słowami. Bóg, żeby się z nami skomunikować, posługuje się narzędziem, które jest dla nas dostępne, a więc słowem. Zaczął do nas mówić. To Słowo, pisane przez duże "S", czyli Jezus Chrystus, stało się Ciałem - jak ujął to św. Jan w prologu swojej Ewangelii (J 1, 14). Jeszcze przed pojawieniem się na ziemi Syna Bożego zaczęto spisywać słowo Boga. Spisanie było potrzebne, żeby słowo przetrwało także dla nas. Dokonało się to w taki, a nie w inny sposób, ponieważ takie, a nie inne były wtedy środki techniczne. Nie było możliwości nagrania słów Jezusa. Być może dzisiaj istniałyby jakieś fragmenty wystąpień Jezusa, zarejestrowane w wersji dźwiękowej czy nawet wideo.

Może nawet krążyłyby na YouTube. Gdyby Pan Jezus pojawił się dopiero dzisiaj, jak wyglądałaby Biblia? Pewnie w ogóle nie nazywałaby się Biblią, bo przecież to słowo oznacza "zwój".

Poruszamy się na granicy herezji (śmiech). Ale zakładając całkowicie hipotetycznie, pewnie autorzy ksiąg używaliby środków aktualnie dostępnych, żeby utrwalać słowa Mistrza. Używaliby współczesnych nośników. Czy Pismo Święte zawierałoby mniej czy więcej słów, trudno powiedzieć. Dzisiaj ciężko nam czytać długie passusy. Raczej bardziej popularne są krótkie newsy, esemesy, posty. Może więc z takich fragmentów składałoby się Pismo Święte.

Dzisiaj Pan Jezus miałby pewnie konto na Twitterze, a zamiast zwojów, po wspólnotach uczniów krążyłyby pendrive'y ze słowem. Może w liturgii słyszelibyśmy: "Czytanie z maila św. Pawła do...".

Możemy sobie pogdybać. Ale jest też prawdą, że każda z ksiąg Pisma Świętego powstała w konkretnym kontekście kulturowym. Nie chodzi tu tylko o formę zewnętrzną, ale przede wszystkim o treść. Księgi te nie są oderwane od życia ludzkiego w tamtym czasie i miejscu. Zawierają tamten sposób rozumienia świata, poziom kultury tamtejszych ludzi. Benedykt XVI przypominał, że Biblia to też kod kulturowy, który trzeba umieć odkodować. Biblia z jednej strony niesie w sobie kulturę czasów, w których powstawała, z drugiej - sama wpływa na kultury, do których dociera. Obserwujemy przecież wpływy biblijne w muzyce, malarstwie, literaturze itd.

Rzeczywiście, trudno nie zauważyć, że Biblia niesie w sobie kulturę dawnych wieków. Czasami z tego właśnie powodu trudno nam zrozumieć niektóre teksty. Jak zatem tak stara księga może być ciągle aktualna? Czy coś pisane w świecie zwojów może jeszcze dotrzeć do ludzi posługujących się Facebookiem?

Dotykamy tu fundamentu, czyli tego, co odróżnia Biblię od innych książek, nawet tych pobożnych. Chodzi o natchnienie. Biblia to słowo Boga. Fakt, że źródłem tego słowa jest Bóg, sprawia, że ma ono wartość ponadczasową. Biblia w swojej treści jest aktualna dzięki temu, że jej głównym autorem jest sam Pan Bóg.

Jaka jest więc różnica między czytaniem dzieł starożytnego autora, choćby Cycerona, a równie starożytnych, choć trochę późniejszych Ewangelii?

Różnica jest w tym, że do właściwego odczytania Biblii potrzebna jest wiara. Oczywiście, można czytać Biblię bez wiary, ale wtedy takie czytanie niewiele będzie się różniło od czytania Cycerona. Wtedy Biblia jest po prostu starożytnym dziełem literackim, lepszym lub gorszym. Do wniknięcia w Biblię, do tego, żeby właśnie przekroczyć tę odległość kulturową, potrzebna jest wiara, pomoc Ducha Świętego. Czytając z wiarą, też trzeba widzieć warstwę literacką, rozróżniać formy, ale Biblia to coś więcej.

Poza tym Cyceron nie żyje, a Bóg żyje, więc starożytny pisarz pozostawił nam swoją spuściznę i możemy się nią zachwycać, a Pan Bóg mówi do nas aktualnie, wtedy, kiedy czytamy Biblię.

Tak właśnie jest. Szczególnie uprzywilejowanym miejscem odczytywania słowa Bożego jest liturgia. Ale zawsze, kiedy otwieramy Biblię, Bóg do nas mówi. Tak trzeba na to patrzeć. Zresztą, mamy przecież takie doświadczenie, że czytamy po raz kolejny ten sam fragment, który znamy niemalże na pamięć, a jednak przemawia on do nas inaczej, dotyka nas w nowy sposób, w konkretnej sytuacji naszego życia dzisiaj. Gdy czytamy Pismo Święte, Bóg do nas mówi, a więc jesteśmy słuchaczami Boga, tu i teraz...

...choć odczytujemy tekst napisany bardzo dawno temu.

Dokładnie. Warto jeszcze raz to podkreślić. Kiedy biorę do ręki Pismo Święte, czy to w postaci księgi, czy na jakimś nośniku elektronicznym, to zawsze jest to słuchanie. Choć czytanie fizycznie polega na wodzeniu wzrokiem po zapisanych linijkach tekstu, to kiedy mamy do czynienia z Biblią, jest to słuchanie.

Czy to jest w porządku, że Pismo Święte mamy na różnego rodzaju nośnikach, na tablecie, w komórce?

Znów wracamy do kwestii kultury. Kiedyś były zwoje, potem kodeksy, najpierw pisano ręcznie, potem zaczęto drukować. Biblia jest dostępna tak, jak na to pozwala cywilizacja. Oczywiście, są pewne przestrzenie, np. liturgiczna, kiedy używamy księgi, chodzi tam bowiem także o pewną namacalność. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby czytać Pismo Święte na innych nośnikach, kiedy robimy to prywatnie. Ostatecznie nie chodzi nam o księgę jako taką, ale o słowo Boga, które On do nas kieruje. Kiedy w liturgii całujemy księgę Ewangelii, robimy to ze względu na treści, które ona zawiera.

No tak, nie wyobrażam sobie, przynajmniej na razie, że kapłan podczas liturgii całuje tablet. Może więc lepiej używać nadal ksiąg, przynajmniej w liturgii. Czy można po Piśmie Świętym pisać, notować, zaznaczać markerem? Z jednej strony podczas liturgii uroczyście wnosimy Biblię w procesji, a z drugiej bierzemy mazak i... mażemy.

Nie widzę przeciwwskazań. Jeżeli ktoś ma taką potrzebę, że przy czytaniu chce zaznaczyć jakiś fragment, w którym Bóg do niego mocniej przemówił, to jak najbardziej można to robić. Jeśli ktoś wie, po co to robi.

No właśnie, nie mówimy przecież o bazgraniu, robieniu głupich rysuneczków czy zapisywaniu na marginesie Księgi Izajasza przepisu na babeczki z kremem lub numeru telefonu do koleżanki. W pewnym sensie podkreślanie fragmentów, w których Bóg do mnie mówi, jest swego rodzaju dialogiem, który z Nim prowadzę. Jak czytać Pismo Święte z pożytkiem?

Nie ma jednej recepty. Oczywiście, można zacząć po prostu od początku i przeczytać wszystko - od Księgi Rodzaju do Apokalipsy. Nie jest to jednak łatwe. Można się zniechęcić, ponieważ są takie księgi, szczególnie w Starym Testamencie, które zawierają wiele opisów, danych, przez które niełatwo przejść. Można też zacząć od Ewangelii, poznając najpierw życie i działalność Pana Jezusa, i później pójść dalej w Nowy Testament, aby spotkać się z Kościołem, i dopiero potem wrócić do Starego Testamentu. Klucze są różne.

Dlatego są dostępne w internecie schematy czytania, czyli rozpisane na rok albo na dwa lata fragmenty różnych ksiąg na każdy dzień, tak, aby przeczytać całą Biblię, smakując ją jednocześnie z różnych stron.

Dobrym sposobem jest też karmienie się Pismem Świętym na co dzień, czytając każdego dnia te fragmenty, które Kościół proponuje w liturgii, czyli czytania z Mszy św. Można też czytać poszczególne księgi, które bardziej mnie w danym momencie interesują. Zasadniczo nie chodzi o to, żeby czytać nie wiadomo, jak dużo. Powiedzieliśmy już, że czytanie Biblii to słuchanie, a zatem czytając, trzeba mieć czas na zatrzymanie się nad tym słowem, które Bóg do mnie kieruje. Lepiej nie wyznaczać sobie zbyt wiele do przeczytania. Słowo Boże jest ziarnem, które potrzebuje czasu, żeby znaleźć w nas odpowiednią glebę.

Kiedy najlepiej czytać Pismo Święte?

Na pewno nie tylko w momentach nadzwyczajnych, czyli podczas uroczystych liturgii czy w domu, kiedy zasiadamy do wigilijnego stołu. Pan Bóg chce do nas mówić w różnych okolicznościach naszego życia.

Niektórzy, na przykład, posługują się Biblią w taki sposób - gdy mają jakiś problem, powiedzmy, nie wiedzą, jaką podjąć decyzję w ważnej sprawie, jest im smutno, nad czymś się zastanawiają, biorą Pismo Święte i po krótkiej modlitwie otwierają je na chybił trafił, patrząc, co tam do nich Pan mówi. Można tak?

Może tu się wkradać podejście trochę magiczne. Ostatecznie to jednak ja otwieram to Pismo Święte. Wiem, gdzie zaczyna się Stary Testament, gdzie Nowy. Trudno tu uniknąć kombinowania. Trzeba z tym uważać, zwłaszcza wtedy, kiedy takie czytanie dokonuje się w jakiejś wspólnocie. Ktoś modli się o słowo dla kogoś innego, wybiera fragment i potem nadbudowuje na tym "proroctwa", które mogą rzutować na życie tego człowieka. Potrzeba przy tym wielkiej pokory. Trzeba pamiętać, że Pismo Święte to nie horoskop czy wyrocznia.

Poza tym wygląda to trochę na swego rodzaju "słowo na życzenie".

To ja "żądam" słowa od Pana Boga tu i teraz. Bardziej chodziłoby o to, żeby wsłuchując się w Jego słowo, odkrywać to, co On do mnie mówi.

Może Pan Bóg nie chce mi nic powiedzieć podczas tej konkretnej modlitwy. Może udzieli mi odpowiedzi za pół roku podczas Mszy św. odprawianej przez księdza, którego nie lubię.

Musimy unikać postawy rozkapryszonego dzieciaka, który stoi przed szybą wystawową i tupie nogami, bo on chce coś teraz. Złości się tym bardziej, kiedy słyszy od rodzica, że dzisiaj nie, albo że w ogóle nie. Do lektury Pisma Świętego trzeba wiary, pokory, cierpliwości, wytrwałości. Czasami czytam jakiś fragment, czyli słucham słowa, i dopiero za "entym" razem usłyszę, co Bóg do mnie mówi.

Niektórzy mistrzowie mówią też o bezinteresownym czytaniu słowa Bożego.

Jeżeli zakładamy, że to jest mówienie Boga do nas, to - przez analogię do relacji ludzkich - nie zawsze jest tak, że rozmawiam z kimś, żeby coś załatwić. Oczywiście, ta przestrzeń, w jakimś sensie interesowna, też musi być. Idę do kogoś, żeby o coś poprosić, za coś podziękować, czegoś się dowiedzieć. Jednak w relacji miłości, a taką jest nasza relacja z Bogiem, chodzi też o coś więcej. Osoby, które się kochają, rozmawiają ze sobą, słuchają siebie, nie tylko wtedy, kiedy chcą coś załatwić.

Czy Pismo Święte jako księga powinno mieć w naszych domach jakieś szczególne miejsce? Czy może sobie stać między egzemplarzem powieści Nesbø a książką kucharską?

- Pismo Święte nie jest po to, żeby robić z niego wystawkę. Są takie domy, w których jest ono na eksponowanym miejscu, ale nie jako eksponat, tylko po to, aby je czytać. Wtedy to ma sens. Jeśli miałoby być ładnym przedmiotem na pokaz, to nie do końca o to chodzi. Pewnie, że Pismo Święte nie powinno się poniewierać. Nie ustawiłbym go na każdej półce, obok każdej książki. Jest to kwestia osobistej wrażliwości. Najważniejsze jest to, żeby Pismo Święte było otwierane i żebyśmy w ten sposób pozwalali Bogu do nas mówić.

Nie tylko w Tygodniu Biblijnym.

Amen.