Jak (czy) ja się cieszę! (?)

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 21.04.2016 12:40

Z generałem franciszkanów, 119. następcą św. Franciszka, w Tygodniu Modlitw o Powołania Kapłańskie i Zakonne rozmowa o powołaniu, duchu franciszkańskim, ewangelizacji i prześladowaniach Kościoła.

Jak (czy) ja się cieszę! (?) o. Marco Tasca w dniach 18-23 kwietnia przewodniczy kapitule franciszkańskiej prowincji św. Maksymiliana, która obraduje w Koszalinie ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość

Ks. Wojciech Parfianowicz: Jest ojciec 119. następcą św. Franciszka.

O. Marco Tasca: Oj, ja biedny... (śmiech)

Świadomość takiej odpowiedzialności to bardziej ciężar, czy duma?

No cóż, w przeszłości jako prowincjał w Padwie, byłem też następcą św. Antoniego. Ale ja nigdy tak o tym nie myślę. Musiałbym chyba podać się do dymisji. Po prostu robię to, co mam robić, najlepiej jak potrafię. Owszem, jestem 119. następcą św. Franciszka. To tylko pozwala mi czasami modlić się: "Św. Franciszku, ty się tym zajmij".

Posługa generała nie jest łatwa. Teraz jest ojciec na kapitule w Koszalinie, zaraz potem jedzie ojciec do Czech i tak w kółko, ciągle z walizką w ręku.

To prawda. Nie wiem, ile już razy okrążyłem kulę ziemską. Ale takie jest właśnie moje zadanie jako generała. Mam odwiedzać braci i być z nimi. Po co mam siedzieć w kurii w Rzymie? Co mam tam robić?

Też prawda. Niełatwo się ewangelizuje przy biurku. Ale skoro ojciec tyle lata, to pewnie i w samolocie zdarzają się jakieś ewangelizacyjne historie.

W samolocie głównie śpię. To ma niewiele wspólnego z ewangelizacją (śmiech).

Porozmawiajmy chwilę o ojca powołaniu. Pierwsze śluby złożył ojciec w roku 1977, w wieku zaledwie 20 lat. Dlaczego tak młody człowiek, jak to się mówi - przed którym całe życie - decyduje się założyć habit?

Spotkałem na swojej drodze księży i zakonników, którzy byli zadowoleni z tego, że byli księżmi i zakonnikami.

Tak po prostu?

Pamiętam dobrze mojego starego proboszcza, który był osobistością w naszej małej wiosce. On naprawdę nosił w sobie i potrafił przekazać niesamowitą radość życia. Potrafił marzyć, co było bardzo ujmujące. A zatem, złożenie ślubów w wieku zaledwie 20 lat jest możliwe m.in. dlatego, że człowiek spotyka tych, którzy są szczęśliwi żyjąc swoim powołaniem.

Może to, co ojciec mówi, jest jakąś odpowiedzią na pytanie o przyczynę spadku liczby powołań?

Powiem tak, może trochę upraszczając: jeśli nie mamy nic do powiedzenie, nikt za nami nie pójdzie.

W jakim sensie nie mamy nic do powiedzenia?

Chodzi o styl życia, który nic nie mówi, nie pociąga. Jeśli kobieta jest w ciąży, nie musi tego ogłaszać wszem i wobec. Prędzej czy później to po prostu widać. Gdybyśmy nosili w sobie to Życie, byłoby to po nas widać - od razu. Brakuje nam nieraz tej radości z tego, kim jesteśmy. Jeśli ktoś nieustannie szuka innego życia, niż to, którym ma żyć...

...to jego życie przestaje być dla niego i dla innych atrakcyjne. Trzeba więc na nowo odkryć sens swojego powołania?

Tak. A zacząć trzeba od ponownego odkrycia, że najpierw przez sakrament chrztu jest w nas nowe życie. My często, także w formacji, koncentrujemy się nie na tym nowym życiu, ale na starym. Naprawiamy ciągle starego człowieka. Wysyłamy go do psychologa, bo miał trudne dzieciństwo, bo mama go nie przytulała, a tata pił. To wszystko jest oczywiście ważne, ale nie od tego powinniśmy wychodzić. Każdy z nas ma traumy z różnego okresu swojego życia. I co z tego? Mamy w sobie nowe życie w Chrystusie. Od tego trzeba wychodzić.

Wróćmy jeszcze do stylu życia osoby powołanej. Na co jeszcze zwróciłby ojciec uwagę?

Musimy żyć radykalniej Ewangelią. Nie możemy być jak właściciel restauracji, który ciągle tylko prezentuje menu, pięknie przygotowane i uzasadnione, ale ciągle tylko menu. Ten, komu to pokazuje w końcu, mówi, dziękuję, już zjadłem gdzieś indziej, nie jestem już głodny.

Co z tego ewangelicznego radykalizmu jest dziś pociągające dla świata?

Mam przykład od naszych braci we Francji. Podjęli życie w stylu o wiele prostszym niż dotychczas. Zdecydowali się, że nie będą mieli nikogo, kto im gotuje, nie będą mieli nawet samochodu i nie będą aż tak bardzo zabiegali o pieniądze, żyjąc bardziej z Opatrzności. Okazuje się, że to pociąga, szczególnie młodych.

A więc jednak ubóstwo? Tego nam brakuje w Kościele? Czym jest ubóstwo, o które chodziło Jezusowi i św. Franciszkowi?

Ubóstwo dzisiaj oznacza przede wszystkim solidarność. Ktoś może być ubogim, w sensie - niewiele mieć, ale nie być solidarnym. Wtedy nie jest ubogi w tym sensie, o który nam chodzi. Ubóstwo nie musi koniecznie oznaczać nieposiadania niczego.

Jak mówił św. Jan Paweł II, mamy żyć tak, jak przeciętna rodzina.

Być może dzisiaj jako ludzie Kościoła mamy pójść jeszcze dalej i nie równać do klasy średniej, ale do najuboższych. Wszyscy powołani musimy zadać sobie pytanie,  jak nasz styl życia ma się od życia ubogich?

Ale wśród bogatych też są ludzie, którzy szukają Boga. Więc może, aby trafić do bogatych, muszę być bogaty?

Jezus tak nie czynił i św. Franciszek też tak nie czynił. Owszem, chodzili do bogatych i spotykali się z nimi, ale nie byli w takim sensie bogaci. Będąc ubogim, mogę także dotrzeć do bogatych, a będąc bogatym, trudno dotrzeć do biednych. Nasz kierunek to od dołu do góry. Tak ja to widzę.

A dlaczego idąc drogą powołania wybrał ojciec franciszkanów?

Kiedy poznałem św. Franciszka, zafascynował mnie właśnie jego styl życia, bardzo prosty. Tym, co pociągnęło mnie najbardziej, był franciszkański duch braterstwa. W mojej drodze życiowej braterstwo było zawsze bardzo ważne, ponieważ pochodzę z licznej rodziny. Byłem ostatnim z 9 dzieci. A zatem urodziłem się we wspólnocie. Wizja życia z wieloma braćmi w zakonie była dla mnie pociągająca. Potem w życiu św. Franciszka zafascynowała mnie także swego rodzaju "nieprzewidywalność". Nigdy nie wiadomo było, co się wydarzy. Cechowała go niesamowita fantazja i kreatywność. Bardzo mnie to ujęło. Ponad to, pociągała mnie też idea misji. Zawsze marzyłem o wyjeździe w dalekie kraje. Oczywiście, gdy po przyjęciu święceń, skierowano mnie na studia, żebym został formatorem, też przyjąłem tę posługę.

W wieku prawie 60 lat, jest ojciec ciągle gotowy na tę franciszkową "nieprzewidywalność" życia.

Tak. Marzy mi się, po zakończeniu posługi generała, wyjazd do Chile. Jestem gotowy na otwarcie nowego rozdziału w życiu.

Nowy rozdział w wieku 60 lat?

Czemu nie? Czego mam się bać? Przecież tam będą chrześcijanie, będą też moi bracia. Co mi się może stać?

Czy przez te wszystkie lata życia zakonnego, kapłaństwa, miał ojciec wątpliwości co do obranej drogi?

Tak, bywały takie chwile, szczególnie w trudnych sytuacjach. Czasami jesteś we wspólnocie braci i nagle zdajesz sobie sprawę, że nie wszystko w tej wspólnocie idzie tak, jak powinno. Myślisz sobie wtedy: "Co ja tu robię?".

W kapłaństwie diecezjalnym też można nieraz trafić na taką plebanię, gdzie relacje między księżmi są, lekko mówiąc, mało braterskie. Wtedy, szczególnie u młodego księdza, mogą pojawić się poważne pytania.

Bywały też wątpliwości na poziomie afektywnym.

Celibat?

W pewnym momencie musiałem skonfrontować się z problemem samotności. To nie jest tak, że jest tylko pięknie. Przychodzi wieczór i jesteś sam w swoim pokoju. Zadajesz sobie pytania. Muszę przyznać, że w zrozumieniu samotności, bardzo pomogły mi piękne relacje, jakie miałem z rodzinami. Nieustannie dziękuję Bogu za tę łaskę bycia z rodzinami. Każdego roku, spędzam tydzień wakacji z pewną rodziną, w której jest czwórka dzieci. To dla mnie zawsze było coś pięknego. Zrozumiałem dzięki nim, że małżeństwo jest czymś niesłychanie pięknym, ale że Bóg powołał mnie do innego życia. Te przyjaźnie pomogły mi też w momentach trudnej samotności, czy niezrozumienia. Dzielenie życia z tymi, którzy są powołani do małżeństwa było dla mnie zawsze ubogacające.

A zatem warto poznać życie rodzinne, żeby wybór celibatu nie był odrzuceniem rodziny, jako czegoś złego, ale rezygnacją, czyli złożeniem daru z czegoś, co jest w istocie piękne.

Dokładnie. Jeśli Bóg wzywa mnie do celibatu, ma w tym jakiś plan. Bóg nie jest dziwakiem.

Co jest najważniejsze w kapłaństwie, co jest źródłem szczęścia w tym powołaniu?

Najważniejszą rzeczą dla mnie jest ocalanie relacji - relacji z Bogiem i z drugim człowiekiem. Nie ma nic ważniejszego. Jeśli to nam ucieknie, ucieknie wszystko inne. Nawet jeśli spojrzymy na to teologicznie - Bóg jest Relacją, Komunią. Ocalać relacje - przede wszystkim i ponad wszystko. Ogromną rolę odgrywa tutaj tendencja, którą odkrywam także i w sobie, do egoizmu. Mamy nasze własne pomysły na życie i wszyscy mają się podporządkować. Także w Kościele mamy nieraz tego typu mentalność. Szczególnie grozi ona przełożonym.

Czy życie zakonne, kapłańskie, przyniosło ojcu jakieś rozczarowania?

Niestety tak. Na przykład. Kiedy zostałem wyświęcony na kapłana, wysłano mnie, abym studiował psychologię i stał się wychowawcą. Wiele w to zainwestowałem, ale po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że w gruncie rzeczy, to wszystko na niewiele się przydaje. Mocno się zaangażowałem, ale trochę się rozczarowałem. Doszło do mnie, że dodatkowe studia nie są najważniejsze w moim życiu zakonnym i kapłańskim. Innego, sporego rozczarowania doświadczyłem już jako przełożony, kiedy okazało się, że często, świetne projekty, które niby się omawia i wszystko wydaje się jasne, w praktyce nie funkcjonują. Jesteś przekonany, że współbracia zrobią to, co zaplanowałeś, ale to tak nie działa. Inne wielkie rozczarowanie to odchodzenie współbraci. To dla mnie zawsze był ogromny ciężar, szczególnie wtedy, kiedy, jako przełożony, musiałem podejmować trudne decyzje.

Dlaczego powołani porzucają swoją drogę?

Ktoś zostaje zakonnikiem, księdzem, bo ma wielkie marzenia, plany, ale życie je potem weryfikuje i pojawia się rozczarowanie, którego nie potrafi przepracować. Myślę, że kluczową rolę odgrywa tutaj utrata perspektywy wiary. Jestem przekonany, że to jest prawdziwe źródło porzucenia.

Dopiero potem pojawia się np. kobieta?

Oczywiście ważny jest element uczuciowy, wspólnotowy, ale korzeniem jest utrata perspektywy wiary. Człowiek traci przekonanie, że to Bóg prowadzi go w życiu. Wydaje mu się, że to życie idzie drogami, które mu się nie podobają, które rozczarowują i zapomina, że jeśli to On prowadzi, najlepiej jest Mu zaufać.

Chciałbym jeszcze zauważyć jedną ważną rzecz. W takich przypadkach my, współbracia, często pojawiamy się zbyt późno, kiedy ktoś już podjął decyzję, że odchodzi. Dzisiaj zbyt często ulegamy mitowi prywatności. Widać, że z kimś coś się dzieje, wraca późno do klasztoru, na plebanię, a my uważamy, że nie wypada pytać, bo przecież nie będziemy się wtrącać. Braterskie zainteresowanie to nie wtrącanie się.

Jakie największe trudności widzi ojciec w życiu osoby powołanej?

Według mnie jedną z największych trudności głoszącego Ewangelię jest brak zdolności do przeorientowania się. To dla nas wielkie wyzwanie, bo my lubimy podążać utartymi szlakami, robić rzeczy tak, jak się je zawsze robiło. A czasami trzeba coś zmienić. Np. kiedyś nie było Internetu, teraz jest. Ale to jeszcze nic. Myślę, że Kościół jako struktura nie może już funkcjonować tak, jak dotychczas. Np. kwestia seminariów, które powstały po Soborze Trydenckim. Oczywiście zmieniały się, ale strukturalnie mniej więcej jesteśmy ciągle w tamtej logice. Trzeba mieć odwagę, aby dać przestrzeń na inną wizję.

Jak to przeorientowanie się miałoby wyglądać, jeśli chodzi głoszenie Ewangelii dzisiaj?

Popatrzmy na ewangelizację w pierwszych wiekach. Co się wtedy stało? Mnisi uczyli ludzi pracować. Nie uczyli ludzi teologii i filozofii. Uczyli pracować. Przekazywali wiarę poprzez życie. Okazuje się, że także w Polsce, są ludzie, którzy chodzą do kościoła, ale nie wierzą w zmartwychwstanie. Katechizujemy, głosimy, ale jednak coś nie działa.

Jako Kościół oddaliliśmy się od życia?

Niektórzy uważają, że najpierw trzeba mieć poukładaną w głowię teorię wiary, żeby móc wcielić ją w życie. Myślę, że jest dokładnie odwrotnie. Żyjemy wiarą i przez to zaczynamy ją lepiej rozumieć. Pierwsi męczennicy, którzy oddawali życie za Jezusa, nie znali jeszcze ustaleń Soboru w Nicei, co do natury Syna Bożego. Oddali życie, bez całkowitej jasności idei. To mnie zawsze bardzo zadziwiało. My natomiast przesadzamy z koniecznością zrozumienia. Są ludzie, którzy studiują teologię, a deklarują się jako ateiści.

A propos św. Franciszka. Skoro papież na początku swojego pontyfikatu obrał jego imię, oznacza to, że duch franciszkański jest jakoś zadany całemu Kościołowi. Jeśli tak jest, na co warto zwrócić uwagę?

Myślę, że warto zauważyć dwie papieskie encykliki. Najpierw encyklika "Evengelii gaudium", czyli "Radość Ewangelii". Już o tym trochę mówiłem - albo wierzę w to, że Ewangelia daje mi życie szczęśliwe, spełnione i pełne sensu, albo staje się ona dla mnie ciężarem, który sprawia, że jestem ciągle smutny. Po drugie warto zauważyć encyklikę "Laudato Si'", czyli "Pochwalony bądź". W niej, poprzez zwrócenie uwagi na sprawy szacunku do przyrody, też wyraźnie widać ducha franciszkańskiego. To są dzisiaj bardzo ważne zagadnienia. Żyjemy w systemie, w którym wszystko jest ze sobą połączone. Głupotą jest sądzić, że coś, co dzieje się gdzieś daleko, zupełnie mnie nie dotyczy. Nie mogę być zapatrzony tylko w mój mikroświat, gdzie jest mi dobrze, a reszta mnie nie obchodzi.

Znana jest historia o spotkaniu św. Franciszka z sułtanem. Asyż to także miejsce spotkań międzyreligijnych. Dzisiaj problemem, który spędza nam sen z powiek, jest islamski ekstremizm, który coraz bardziej daje o sobie znać także w Europie. Czy w ogóle możliwe jest pokojowe współistnienie chrześcijan i muzułmanów? Czy franciszkanie pracujący w krajach muzułmańskich mają jakieś problemy?

Niedługo jadę odwiedzić naszych braci w Stambule, w Turcji. Niedawno bomba wybuchła 200 metrów od klasztoru. Bracia pytają się, co robić, czy opuścić to miejsce, czy być tam dalej? Mówią, że raczej chcieliby zostać. Mamy domy w krajach, w których większość mieszkańców to muzułmanie. Na dzisiaj zasadniczo nie mamy tam żadnych problemów na tle religijnym.

Życie chrześcijanina w kraju muzułmańskim to jedna sprawa. Jednak islam przychodzi też do nas. Np. wielu migrantów, czy uchodźców, którzy próbują dostać się do Europy to muzułmanie.

Prawdopodobnie tych ludzi będzie coraz więcej. Niedawno odwiedzając nasze klasztory w Albanii, rozmawiałem z pewnym człowiekiem, który mnie zapytał: "Dlaczego nie mogę marzyć o lepszej przyszłości dla moich dzieci, jeśli ona nie jest możliwa w moim kraju?". Uważam, że są takie ludzkie dramaty, którymi powinniśmy się przejąć. Jak możemy powiedzieć ojcu, że ma porzucić marzenia o lepszej przyszłości dla swojego dziecka? Jakim prawem?

Wielu ludzi boi się, że przez napływ muzułmanów, Europa stanie się muzułmańska.

Św. Franciszek mówił o dwóch sposobach głoszenia Ewangelii. Drugim jest mówienie o Ojcu, Synu i Duchu Świętym. Najpierw jednak wszyscy mają zobaczyć, że bracia się kochają. Bądźmy znakiem miłości.

Z tego, co ojciec mówi, wygląda na to, że problem jest nie tylko w sile samego islamu, ale w słabości naszego europejskiego chrześcijaństwa. Niedawno dwaj polscy franciszkanie zostali beatyfikowani. Byli to ojcowie Zbigniew Strzałkowski i Michał Tomaszek, męczennicy z Peru. Czy tam, gdzie pracują franciszkanie, bracia doświadczają prześladowań?

Zdarzają się pojedyncze przypadki, kiedy ktoś rzeczywiście ledwo uchodzi z życiem, np. w krajach, w których potężne wpływy mają kartele narkotykowe. Zasadniczo jednak, poza pojedynczymi przypadkami, tam, gdzie my pracujemy, jest raczej spokojnie.

W wielu miejscach na świecie, niestety nasi bracia i siostry oddają życie za wiarę. Czy myśli ojciec, że w Europie przyjdą takie czasy, kiedy i my zostaniemy poddani próbie?

Może to zabrzmi szokująco, ale czasami myślę, że byłaby to dla nas łaska. Czy my naprawdę wierzymy, że krew męczenników jest nasieniem chrześcijan? Prześladowania wracają, więc może wrócą także do Europy. Jednak jeszcze raz powtórzę - paradoksalnie, czas prześladowań jest czasem łaski. Zawsze tak było.

________

o. Marco Tasca

Urodzony 9 czerwca 1957 roku w Sant’Angelo di Piove (Padwa). Wstąpił do zakonu w roku 1968, w Camposampiero, gdzie uczęszczał do szkoły średniej, skąd później przeszedł do niższego seminarium w Pedavenie, w końcu zaś do Bresci, gdzie ukończył liceum klasyczne. Profesję czasową złożył 17 września 1977 roku. Po nowicjacie podjął studia teologiczne przy Instytucie "Świętego Antoniego Doktora" w Padwie, uzyskując tytuł akademicki bakalaureatu. 28 listopada 1981 roku złożył profesję wieczystą. W 1982 roku został przeniesiony do Rzymu, do Seraphicum, skąd uczęszczał na kursy licencjackie na Papieskim Uniwersytecie Salezjańskim. Przyjął sakrament święceń w stopniu prezbitera dnia 19 marca 1983 roku. W 1986 roku obronił licencjat z psychologii, a dwa lata później także z teologii pastoralnej. Był rektorem niższego seminarium w Bresci, potem zaś postnowicjatu w Padwie. Był wykładowcą psychologii i katechetyki przy Instytucie "Świętego Antoniego Doktora" w Padwie.
26 maja 2007 roku w Sacro Convento w Asyżu, został przez Kapitułę generalną zwyczajną wybrany 119. następcą Świętego Franciszka. 29 stycznia 2013 roku podczas 200. Kapituły generalnej zwyczajnej, został ponowie wybrany na Ministra Generalnego Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych na kolejne sześć lat.