Od lat mierzy się z depresją. Żeby pokazać, że można z nią wygrać wyruszył w czteromiesięczną drogę. Także po to, by modlić się za innych chorujących.
Artur Przychodzeń w drodze do Fatimy chce modlić się w intencji chorych, ale i rozwiewać mity związane z depresją Karolina Pawłowska /Foto Gość
Umawiamy się na rogatkach Polanowa. Samotny człowiek z plecakiem w taką pogodę – to może być tylko pielgrzym. Jest jeszcze kij, na którym zawadiacko kołysze się muszla – nieodzowny znak jakubowego wędrowania. – Dzisiaj jest mój dzień – śmieje się Artur Przychodzeń. Tym razem zostawił w tyle towarzysza wyprawy. Gdy umawialiśmy się na rozmowę, zastanawiał się, czy w ogóle uda mu się pokonać zaplanowany odcinek, bo droga już zdążyła odcisnąć swoje piętno na pielgrzymich stopach. Kapryśna pogoda, hartująca śniegiem i wiatrem, nie nastraja do gadania. Na dłuższą rozmowę spotkamy się za chwilę w gościnnych progach franciszkańskiej pustelni.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.