Niewiele pozostało po zamku biskupów kamieńskich. Ale karliniacy o przeszłości niewielkiego pomorskiego miasteczka nie zapominają i cieszą się, że biskupia wyspa znów ożyje.
Koncert w przyziemiu biskupiego zamku pozwalał puścić wodze wyobraźni.
Karolina Pawłowska /Foto Gość
O jej historii mogli dowiedzieć się podczas Zachodniopomorskich Dni Dziedzictwa.
W widłach rzek
– Przecież to zawsze był PGR, a teraz nagle biskupi zamek! – jedna ze starszych słuchaczek szeptem wyraża dezaprobatę dla wykładu kustosza. Trudno w gospodarskich zabudowaniach dopatrzeć się dawnego splendoru. Chyba, że zajrzy się do podziemi. W pełgających po gwiaździstych sklepieniach płomykach świec, przy dźwiękach muzyki jakoś łatwiej w nadgryzionym zębem czasu i historii rumowisku dopatrzeć się dawnej świetności biskupiej rezydencji. To usytuowanie w widłach rzek Radwii i Parsęty wpłynęło na decyzję bp. Filipa von Rehberga, by stolicę biskupią przenieść do Karlina. On też rozpoczął wznoszenie okazałej rezydencji, która od 1385 r. była siedzibą pomorskich hierarchów katolickich i protestanckich. Szczęśliwa lokalizacja pozwalała dzielnie przetrwać konflikty z książętami, poważne zniszczenia dotknęły zamek dopiero po stu latach.– Wtedy to zniecierpliwieni mieszczanie koszalińscy i kołobrzescy ruszyli do Karlina, żeby dochodzić od biskupa zwrotu długów zaciągniętych na budowę – mówi Krystian Zalewski, kustosz Muzeum Ziemi Karlińskiej. Zamek odbudowano, a kolejni biskupi dołożyli swoją cegiełkę do rozbudowy, tak, by ostatecznie trójskrzydłowa, okazała renesansowa rezydencja, uwieczniona na XVII-wiecznej rycinie, była ich piękną wizytówką.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.