Dziadek „Alfred” wraca na morze

Mateusz Sienkiewicz

|

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 44/2016

publikacja 27.10.2016 00:00

Miał być działkową altanką, będzie turystyczną atrakcją. Gdyby nie grupa szaleńców, poszedłby w zapomnienie. Kuter wypływa.

▲	Sprawca całego zamieszania i główny bohater akcji. ▲ Sprawca całego zamieszania i główny bohater akcji.
Mateusz Sienkiewicz /Foto GoŚĆ

tekst i zdjęcia Mateusz Sienkiewicz koszalin.gosc.pl Port w Ustce. Drewniana łajba stoi podparta solidnymi belkami. Zza burty wyłania się postawny mężczyzna w ciepłej czapce na głowie. To Robert Smagoń, na co dzień mieszkający w drewnianej chatce w otulinie Słowińskiego Parku Narodowego. Kocha przyrodę, konie, ale i wodę. – Z morzem jestem związany od dziecka. Zbudowałem kilkanaście różnych łódek i żeglowałem na nich tu i tam... – mówi Robert. Ale bardziej od opowieści o swoim życiu woli snucie historii o swoich projektach. Jeden z nich stoi za jego plecami.

Dziś takich już nie ma

Kilkunastometrowy kuter wyróżnia się na tle pozostałych lokatorów usteckiego portu. Przy nabrzeżach kołyszą się stalowe łodzie rybackie. Pomiędzy nimi trudno doszukiwać się drewnianych jednostek. – To oldtimer, niewiele takich zostało na naszym wybrzeżu – mówi Robert Smagoń, głaszcząc „Alfreda” po drewnianej burcie. – Z dokumentów wynika, że powstał on w 1946 r., w niemieckiej stoczni Niendorf pod Lubeką. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że zaraz po wojnie Niemcy mieli w głowie budowanie takich łodzi. Jeszcze to sprawdzę, ale czuję, że ten kuter ma dłuższą i ciekawszą historię, niż wyprawy na połów dorszy – mówi jeden z właścicieli „Alfreda” i wskazuje na drewnianą belkę, do której przymocowana jest śruba. Pochodzi z dębu, który zasadzono jeszcze w XIX w. – Zanim urosło tak grube drzewo, minęło kilkadziesiąt lat – mówi z dumą w głosie.

Dostępne jest 23% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.