Mieszkańcy Darłówka wspominali tych, którzy nie wrócili na ląd i tych, którzy morzu oddali wszystkie siły i zdrowie.
Ze zniczami i wiankami mieszkańcy Darłówka przyszli do portu.
Karolina Pawłowska /Foto Gość
Na wieczorne nabożeństwo do kościoła św. Maksymiliana Kolbego parafianie przyszli z wiankami. A także z nazwiskami wypisanymi nie tylko na kartkach, ale i w sercach.
Zaborcze morze
– Cała moja rodzina pływała. Tata pływał jeszcze na Wiśle. Synowie też swego czasu się tym zajmowali. A mąż wprawdzie na lądzie umarł, ale morze przyczyniło się do jego śmierci. To ciężka praca – kiwa głową Janina Szypulska. – Ile razy stało się na brzegu podczas sztormu i patrzyło: dopłyną czy nie? Człowiek za różaniec chwytał i tylko modlić się mógł – dopowiada Halina Znoik. W drodze do portu na przesuwanych w zgrabiałych palcach paciorkach różańca odliczają też nazwiska. Dawniej niemal w każdej rodzinie ktoś wychodził w morze. – Wszystkie te nazwiska znam. To sąsiedzi, znajomi, a także moi uczniowie i ich rodzice – Joanna Szymońska ociera oczy.
Dostępne jest 22% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.