Ratowanie kościoła nie tylko zjednoczyło mieszkańców miasta. Udowodnili, że wspólnymi siłami nawet niewielka wspólnota może zdziałać cuda.
Najpierw kościół trzeba było rozebrać.
Bronisław Gajewski
zisiaj z dumą patrzą na swoją świątynię, choć niewiele brakowało, żeby zniknęła z krajobrazu.
Zamiast kwiatów
Kiedy cztery lata temu spotkaliśmy się z ks. Andrzejem i panem Bronkiem, nastroje były minorowe. Widziana z plebanijnych okien świątynia była w tak złym stanie, że trzeba było podeprzeć ściany drewnianymi stemplami. – W końcu specjaliści orzekli, że remontu nie da się już odkładać. Dostaliśmy termin: pół roku na rozpoczęcie prac albo kościół zostanie zamknięty – przyznaje ks. Andrzej Sołtys, proboszcz tychowskiej wspólnoty. Powołane do życia jeszcze w 2008 r. stowarzyszenie ostro wzięło się do pracy. Odpisy z 1 procenta, tace, listopadowe kwesty na cmentarzu, darowizny – wszystkie pieniądze trafiały do remontowego worka, który – zdawało się – nie miał dna. – Wiedzieliśmy już, że remont będzie kosztować 2 mln zł. Kwota dla tak małej wspólnoty astronomiczna. Ale otworzyły się możliwości starania się o dotacje. Potrzebowaliśmy tylko 15 procent wkładu własnego – bagatela – 300 tys. zł.
Dostępne jest 15% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.