Winni: Bóg i inni

Katarzyna Matejek

|

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 04/2018

publikacja 25.01.2018 00:00

Podopieczni schroniska św. Brata Alberta w Koszalinie spotkali się na kolędowaniu i połamali się opłatkiem z bp. Krzysztofem Włodarczykiem.

▲	Franciszkańska młodzież, śpiewając, przypominała o nowo narodzonym Zbawicielu świata. ▲ Franciszkańska młodzież, śpiewając, przypominała o nowo narodzonym Zbawicielu świata.
Katarzyna Matejek /Foto Gość

Tutaj mieszka wielu obrażonych na Boga za los, jaki im zgotował. Żeby ich przekonać o Jego niewinności, potrzeba wielu małych kroczków. Jednym z nich było spotkanie w kaplicy schroniska, które 17 stycznia poprowadziła młodzież z parafii franciszkanów. Śpiew kolęd, słowo biskupa podczas Mszy św., łamanie się opłatkiem – czy stały się dla bezdomnych krokiem w stronę Boga?

Liczę na siebie

Obecnie w schronisku przebywa ponad 100 bezdomnych. Część z nich ma pracę (raczej dorywczą lub w spółdzielni socjalnej, która zarazem daje im gwarancję powrotu do trzeźwego środowiska zawodowego), część podejmuje się zajęć w ośrodku. Praca to jednak za mało, by rozpocząć normalne życie. – Towarzystwo Świętego Brata Alberta jako organizacja katolicka stawia na duchowość. Wiara w naszej pracy z bezdomnymi odgrywa ogromną rolę, jest najlepszym sposobem na przywracanie ich do społeczeństwa – przekonuje Adam Sadłyk, prezes Towarzystwa im. św. Brata Alberta w Koszalinie. Wielu tutejszych mieszkańców jest z Bogiem na bakier lub wręcz mówi: „nie wierzę”. – Bóg to dla niektórych pierwszy winowajca.

 

Człowiek musi czymś równoważyć swoje negatywne emocje, zamieniać je, obwinić kogoś zamiast siebie: żonę, dzieci, nawet Boga. To typowe mechanizmy obronne – tłumaczy A. Sadłyk. Rzeczywiście, lista winowajców wydłuża się podczas wstępnych rozmów z mieszkańcami schroniska. Większość od tego właśnie zaczyna opowieść o sobie. Pan Grzegorz już nawet nie oczekuje wsparcia od Boga, woli liczyć na własne siły, podobnie jak pani Ania, młoda mężatka, która nie odkryła w sobie żadnych potrzeb duchowych, choć w kaplicy bywa. Pan Adam ma za złe Kościołowi, że od momentu, gdy zawarł w nim ślub, rozpoczęły się wszystkie jego… nieszczęścia. Całe lata więc omijał świątynię, a na konfesjonał dotąd nie spojrzał. Nie pomogło nawet to, że na drugim końcu Polski ma brata księdza i pełnił przy nim przez rok funkcję kościelnego. Ale… Tak, teraz zdarza mu się zajść do kaplicy, choć wyznaje, że nie modli się, nie umie. Czasem tylko myśli sobie o czymś przed krzyżem. Są i tacy jak pan Michał, który pretensje (nie tylko o swój pokiereszowany nos, ale i życiorys) ma wyłącznie do siebie. – Obwiniam samego siebie. Bogu mam za co dziękować. Za to, że jeszcze żyję, bo ledwo mnie w szpitalu wyratowali – powiedział. Pan Michał nie tylko wierzy w Boga, ale czasami się modli. Woli to robić własnymi słowami, choć jakiś czas temu przypomniał sobie pacierze z dzieciństwa, gdy przebywał na Roli, w wiejskim domu dla mężczyzn, filii Domu Miłosierdzia Bożego.

Weź procę

Duchowa praca musi się tu więc odbywać małymi, a nawet maluśkimi kroczkami. Czasem wydaje się zupełnie bezowocna, do czasu aż przypadkiem dostrzeże się czyjś niezgrabny znak krzyża w progu kaplicy, podczas powrotu z łazienki. – Taki obrazek mnie umacnia, bo wiem, że jeśli ktoś zdecyduje się zwrócić do Boga, to Bóg go podniesie – mówi A. Sadłyk. Stąd, według niego, tak ważne jest, by stwarzać okazje do kruszenia twardych serc osób bezdomnych: rozmawiać o szansie, jaką daje wiara, modlić się za nich, i to nie tylko w kaplicy, ale i na korytarzu, by modlitwa popłynęła przynajmniej do ucha, zanim – kiedyś – trafi do serca. Dlatego w schronisku modlitw nie brakuje: codziennie odmawiana jest Koronka do Miłosierdzia Bożego i nowenny do świętych, raz w tygodniu Różaniec. Są Msze św., adoracje, spotkania z klerykami, rekolekcje, pielgrzymki. 17 stycznia zawitała tu młodzież z franciszkańskiej parafii, przynosząc tradycję kolędowania. Zanim zgromadzeni w kaplicy przełamali się opłatkiem i zasiedli do poczęstunku, bp Krzysztof Włodarczyk przekonywał podczas Mszy św., by w walce o dobro przeciwstawiać się pysze i samowystarczalności. – W tej walce ważna jest pokora serca i zaufanie Panu Bogu, ale też własny wysiłek – powiedział, nawiązując do walki Dawida z Goliatem, w której orężem tego pierwszego była niepozorna proca. – Dobro jest bardzo pokorne, zło zaś krzykliwe. Żeby zwyciężyć zło, nie można walczyć ciemnością, to rozjusza. Trzeba wnieść postawę Dawida: pokorę, uznać własną niewystarczalność i uwierzyć w moc Boga, który człowieka nie zawodzi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.