Muszkieterowie Szpiku

Karolina Pawłowska

|

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 15/2018

publikacja 12.04.2018 00:00

Zamiast muszkietów i rapierów mają uśmiech. Z takim uzbrojeniem jadą do małych pacjentów. Zdrowych przekonują, że niewiele trzeba, by dać komuś szansę na życie.

Kiedy nie jeżdżą do szpitala, pomagają w organizowaniu akcji rejestracji potencjalnych dawców szpiku albo organizują prelekcje w szkołach. Kiedy nie jeżdżą do szpitala, pomagają w organizowaniu akcji rejestracji potencjalnych dawców szpiku albo organizują prelekcje w szkołach.
Karolina Pawłowska

Zanim wejdą na oddział, Andrzej zamienia się w klowna, a Remek maluje na twarzy tygrysie paski. Widownia jest niełatwa. Wymizerowana, osłabiona chemią, podłączona do rurek i przewodów, przestraszona. Chłopaki zwykle przyjeżdżają na godzinę, a zostają na cztery. – Czasami trzeba się naprawdę nagimnastykować. Dzieci z oddziałów onkologicznych są izolowane od groźnego dla nich świata zewnętrznego, a więc ich otoczenie zamyka się do grona najbliższej rodziny i personelu szpitalnego. To sprawia, że zamykają się w sobie, odgradzają murem, który trudno przebić. Tym bardziej, kiedy dochodzi do tego osłabienie organizmu chemią. Niekiedy na początku ma się wrażenie, że próbuje się namówić do rozmowy manekin – opowiada Remigiusz Śnieguła. Zanim wyjdą, każdego z małych pacjentów trzeba chociaż trochę rozruszać. Przecież po to przyjechali: żeby leczyć uśmiechem. – Robimy pozytywne zamieszanie. Czasami to aż trochę strach, jak się zabawa rozkręca. A kiedy przyjeżdżamy z Roztańczonym Oddziałem, to bywa jak na prawdziwej dyskotece – śmieje się Andrzej Dras. – Lekarze są zadowoleni, hałas im nie przeszkadza. Wiedzą, że kondycja psychiczna pacjenta ma ogromne znaczenie. Sami powtarzają, że farmakologia to 50 procent leczenia. My staramy się pomóc zadbać o tę druga połowę – dopowiada Remek.

Od dawcy do muszkietera

Dla Remka Śnieguły wszystko zaczęło się przed sześciu laty. Wtedy zarejestrował się w bazie Fundacji DKMS. Telefon, który zadzwonił dwa i pół roku temu, zmienił zupełnie jego świat. Po pierwsze: uratował życie młodemu chłopakowi, oddając mu komórki macierzyste. Po drugie: został muszkieterem. – Na oddziale leżały dzieci przyjmujące chemię. Kiedy pani profesor zapytała mnie: „Jak się czuje nasz dawca?”, zobaczyłem w ich wzroku nieme błaganie: „Dlaczego to nie mój dawca?”. Nie da się przejść obok tego obojętnie. Nawet największy twardziel by pękł – opowiada pomysłodawca i założyciel Stowarzyszenia Muszkieterowie Szpiku.

Dostępne jest 22% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.