Nie machaj!

s. Wojciech Parfianowicz

|

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 27/2018

publikacja 05.07.2018 00:00

Po prostu lalka? Jeśli się lepiej przyjrzeć, okazuje się, że kukiełka, pacynka, jawajka, marionetka albo pyskówka. Niełatwo ją ożywić. Żeby się to udało, warto także nauczyć się... szczekać.

Albert Zielonka prezentuje jedną z jawajek. Albert Zielonka prezentuje jedną z jawajek.
ks. Wojciech Parfianowicz

Mają niewiele wspólnego z Barbie i Kenem. Bo lalki w teatrze lalek to nie zabawki dla dziewczynek. Nie tylko o wiele więcej kosztują. Sporo czasu i wysiłku kosztuje także zdobycie umiejętności poruszania nimi tak, żeby... poruszyć. To nie zabawa, choć nierzadko bawi. To sztuka. Prawdziwa sztuka!

Lalka

– Niedawno Czerwonemu Kapturkowi odpadła głowa – uśmiecha się Urszula Szydlik-Zielonka, która wraz z mężem Albertem od 22 lat prowadzi w Słupsku prywatny zawodowy teatr „Władca Lalek”. Nic dziwnego, w końcu spektakl z dziewczynką idącą do babci w roli głównej nie schodzi z afisza od samego początku. To nieśmiertelny hit. Wypadek Kapturka pokazuje, że teatralne lalki mają ciężki żywot. – Muszą być naprawdę dobrze wykonane, żeby długo służyć – mówi Albert Zielonka. To nie są po prostu pluszowe misie albo plastikowe odlewy z taśmy produkcyjnej. Każda lalka jest dokładnie zaprojektowana do scenariusza planowanego spektaklu. Jest unikalna. – Dlatego koszt jednej lalki waha się od 500 do 2 tys. złotych – mówi właściciel słupskiego teatru. Z tajemniczo wyglądających skrzyń wyciąga bohaterów najnowszej produkcji „Pan Brzuchatek”. Lalki wykonała pracownia w Łomży według projektu Mikołaja Maleszy, znanego malarza i scenografa teatralnego.

Dostępne jest 19% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.