Abyśmy byli kimś

Katarzyna Matejek Katarzyna Matejek

publikacja 26.07.2018 22:51

Stu młodych ludzi spędza 15 dni na oazach wakacyjnych w Lekowie i Bornem Sulinowie.

Abyśmy byli kimś Oazowicze po 12 dniach formacji spotykają się na dniu wspólnoty. Katarzyna Matejek /Foto Gość

Są wśród nich tacy, którzy choć przed rokiem uczestniczyli w 15-dniowych rekolekcjach, na tegorocznej oazie wakacyjnej się nie stawili. To mniej więcej połowa oazowiczów, jak ocenia ks. Mateusz Szczepański, moderator Oazy Nowego Życia pierwszego stopnia, która odbyła się w Bornem Sulinowie. Za to po tych 49, którzy tu dotarli, widać roczną pracę formacyjną.

13. dnia rekolekcji, razem z tak samo liczną grupą zerówki z Lekowa, "jedynkowicze" przeżyli dzień wspólnoty w Lipiu. Nie zabrakło akcentów humorystycznych. W odgrywanych grupowo scenkach młodzi żartowali z sympatią z kilkunastodniowej dyscypliny, z kolegów, siostry, która "nabrała wody święconej w usta" czy moderatora, przez cały turnus błagającego Maryję za nimi: "Spraw, aby byli kimś". Niby się śmiali, ale na koniec prezentacji potwierdzili gromko: tak, chcą "być kimś".

Podczas godziny świadectw opowiadali o tym, jak zmieniają ich rekolekcje. Choć przybyli na nie z oczekiwaniami, że doświadczą czegoś spektakularnego, mocnego, to - jak podkreślił składający świadectwo Olek "nie ma co się oszukiwać", rzadko się tak dzieje. Jest przemiana, ale inna, powolna. - Nie dzieje się w jednym momencie. Pan Bóg prowadzi ją etapowo. Stale i konsekwentnie uczy mnie bycia lepszym człowiekiem - powiedział nastolatek.

Na rekolekcjach kościół staje się niemal domem oazy, ciągle coś się w nim dzieje: liturgia, nabożeństwa, modlitwy. - Kiedy przeżywa się to razem z innymi, to się to czuje - mówi Adrian z Piły i przyznaje, że po powrocie z oazy trudno zachować ten rytm. Ładować duchowe baterie pomagają mu mniej intensywne, ale za to regularne spotkania w parafii.

- Przewidujemy, że tak jest, dlatego możemy pewne problemy uprzedzać - mówi ks. Remigiusz Szauer, moderator "zerówki" w Lekowie. - Po to jest formacja w parafiach, rekolekcje w ciągu roku. Jednak wszystko zależy od decyzji młodego człowieka. Ale nawet jeśli tej brak, to jakieś odejście, problemy w wierze, pokazują im, że w pojedynkę się nie da. To są wtedy błogosławione trudności.

Młodzi potrzebują też bliskości. Na tegorocznych oazach wakacyjnych - jak to na oazach - zawiązały się nowe sympatie (niektóre dojrzewały od miesięcy) oraz przyjaźnie. Jak zauważają moderatorzy, młodzi chcą sobie okazywać bliskość, na dobranoc musi być przytulenie ze wszystkimi i krzyżyk na czole. Niektórzy, jak Kuba, początkowo są w oazie tylko dla tych relacji. Lata mijają, aż w kościelnej ławce usłyszą skierowane do siebie słowo Boże czy kazanie. I wtedy się zaczyna nowa, inna relacja, z Bogiem. Porzucają, jak nazwał to Kuba "wiarę babci". Rozumieją nagle, że przyjaźń z Jezusem jest najważniejsza.

O tej ewangelicznej bliskości, w którą młodzi dopiero wchodzą, ale też mają łatwość w jej rozpoznawaniu i odważnym, pełnym entuzjazmu jej wyrażaniu, mówił podczas uroczystej Mszy św. w kościele w Lipiu przewodniczący liturgii ks. Zbigniew Woźniak, były wieloletni moderator oazy.

To właśnie dlatego młodzi, jak Julia, potrafią w ostatniej chwili zmienić zdanie i stwierdzić, że np. alkoholizm taty to jednak nie tylko jego prywatny problem. Julia podjęła w takiej intencji abstynencję w ramach Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, podobnie jak uczyniło to wielu młodych na zakończenie dnia wspólnoty w Lipiu.

Impulsywność może być zarazem niekorzystna. Ks. Mateusz Szczepański zauważa, że współcześni młodzi są bardziej emocjonalni niż ci sprzed lat, rozkręceni przez mentalność świata. - To dotyczy pewnej formy ekshibicjonizmu, epatowania swoimi problemami. Oaza pomaga to hamować, pokazuje, że to nie jest dobry kierunek rozwoju osobistego - powiedział.

15 dni i co dalej? Piotrek po zeszłorocznej zerówce, gdy duchowo "fruwał" nad ziemią, w kolejnych miesiącach z rozczarowaniem zauważył, jak w jego praktykowanie wiary wkrada się monotonia. Dzięki modlitwie, którą podjął za kogoś, wszystko wróciło na właściwe tory.

Ale niestety, nie wszyscy skorzystają z tego typu Bożych desek ratunku. - Świat niektórych wciągnie, nie jesteśmy w stanie wszystkich złapać - nie łudzi się ks. Szczepański. - Trzeba im towarzyszyć, modlić się za nich. Odejdą gdzieś lub sami wrócą. Dobrze, że mają siebie nawzajem, często to ich ratuje.