Żołnierze z Westerplatte w Koszalinie

Karolina Pawłowska Karolina Pawłowska

publikacja 04.09.2018 09:51

Jaki związek mają bohaterscy obrońcy fortu z Koszalinem? Niemały, choć to niemal zupełnie zapomniana historia. Przywołali ją twórcy edukacyjnego filmu.

Żołnierze z Westerplatte w Koszalinie Scena z filmu "Żołnierze z Westerplatte w Koszalinie". Magdalena Pater /StudioJart

Obraz zrealizowany został dzięki współpracy koszalińskich pasjonatów historii i filmowców.

– To wątek mało lub w ogóle nieznany koszalinianom. Kilka lat temu był pomysł, żeby uhonorować westerplatczyków tablicą. Sprawa upadła. Teraz temat jest martwy, a po obecności żołnierzy w mieście nie ma nawet śladu – przyznaje Marcin Maślanka z Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Gryf”, reżyser i scenarzysta filmu.

Heroiczna obrona fortu to jedna z najchwalebniejszych kart polskiego oręża. Okazuje się, że ślad tego ważnego wydarzenia prowadzi również do Koszalina. To właśnie westerplatczycy byli pierwszymi mieszkańcami miasta i pomagali w jego odbudowie. Spędzili tu kilka tygodni w marcu i kwietniu 1945 r.

– Obrońcy Westerplatte trafili do niewoli. Gdy zaczął się zbliżać front, pieszo popędzono ich na zachód. W pobliżu Sławna pilnujący ich Niemcy uciekli. Po kilku godzinach Polacy spotkali żołnierzy sowieckich. Ci kazali udać się im do największego w okolicy zajętego przez siebie miasta. Do Koszalina dotarli około 10 marca – opowiada M. Maślanka. – Najbardziej pragnęli wrócić do domu po 6 latach niewoli, ale dostali propozycję nie do odrzucenia, żeby być swego rodzaju strażnikami miasta, które miało być odtąd polskie. Pełnili tę służbę do momentu przyjazdu osadników – dodaje rekonstruktor.

Zatrzymali się w budynku przy dzisiejszej ulicy Andersa. Dzień później zjawili się pierwsi polscy pionierzy. Odtąd wspólnie z nimi żołnierze patrolowali i porządkowali miasto. Potem rozjechali się w różne strony kraju, ale część z nich została. Jednym z tych, którzy osiedlili się na tzw. ziemiach odzyskanych był kpr. Michał Pryczek. Jego spisane wspomnienia pomogły w zbudowaniu fabuły filmu.
Premiera odbyła się w wypełnionej do ostatniego miejsca sali kinowej Koszalińskiej Biblioteki Publicznej. Wzięli w niej udział także aktorzy – rekonstruktorzy z kilku pomorskich grup.

– Byliśmy zaszczyceni, kiedy koledzy zwrócili się do naszego stowarzyszenia z propozycją udziału w filmie. Westerplatte jest ikoną. Nie ma chyba Polaka, który by nie kojarzył tego hasła. Kiedy ma się świadomość, że chociaż na kilka chwil można stać się jednym z tych, którzy tak bohatersko się bronili, nie da się pozostać obojętnym – mówi Zbigniew Izraelski z Bałtyckiego Stowarzyszenia Miłośników Historii „Perun”.

Jakub Binaś jest najmłodszym z aktorów. Przyznaje, że udział w filmie był dla niego wielkim przeżyciem. Jedną ze scen zapamięta jednak szczególnie. – Kręciliśmy ją kilka razy. Miałem przynieść porucznikowi białą flagę do wywieszenia. Biegałem w trzydziestostopniowym upale po piasku i za każdym razem porucznik krzyczał na mnie, że rozkaz poddania się mam przynieść na piśmie. Tak to przeżywałem, że potem w nocy cała ta scena jeszcze mi się śniła – przyznaje piętnastolatek.

Obok amatorów w filmach o koszalińskich historiach zapomnianych zaczynają pojawiać się także profesjonaliści. Mikołaj Mongiało zwykle na ekranie pojawia się w epizodycznych rolach serialowych.

– Najczęściej gram negatywnego bohatera, tu miałem okazję wcielić się w jednego z wyjątkowych ludzi. To nie obraz o wojnie, tylko film edukacyjny, stworzony po to, żeby opowiedzieć tę wspaniałą historię. Tym bardziej cieszę się, że miałem możliwość włożenia polskiego munduru i dołożenia czegoś od siebie, by ją ocalić – mówi pochodzący z Koszalina aktor.

„Żołnierze z Westerplatte w Koszalinie” to czwarty obraz zrealizowany przez rekonstruktorów z „Gryfa” i Studia Filmowego Jart. Zaczęło się od teledysku. Teraz ich filmy trafiają do szkół i na festiwale. Opowiadają mało znane lub zapomniane fragmenty lokalnej historii.

– Raptem półtora roku zaczęliśmy myśleć o wspólnych projektach. Teraz pokazujemy czwarty film, następny już się kręci, a pomysłów mamy na kilka następnych lat – śmieje się Arek Pater. Tempo, które sobie narzucili wynika nie tylko z terminów konkursów dotacyjnych. – Po pierwszym filmie minął chyba tydzień, kiedy zaczęliśmy następne zdjęcia. W środku zimy ruszyliśmy w kręceniem… powstania warszawskiego. Śnieg leżał, a my robiliśmy plany z sierpnia i września. Jest jeszcze mnóstwo historii do opowiedzenia i musimy się spieszyć. Także dlatego, że nasi bohaterowie odchodzą i musimy zdążyć nagrać ich wspomnienia – mówi filmowiec.

– O „Żbiku” czy „Rybce” mówi się dzięki naszym filmom w Zamościu, Warszawie, Gdańsku. Wczoraj dostałem maila od Polonii w Chicago. To, co postawiliśmy sobie za cel, udało nam się w stu procentach – dodaje M. Maślanka.

Kolejna premiera z cyklu „Koszalin. Historie zapomniane” zaplanowana jest jeszcze w tym roku. Film opowiadać będzie o ppor. Zdzisławie Badosze „Żelaznym”, którego oddział prowadził niepodległościową działalność konspiracyjną w powojennym Koszalinie i okolicach.