Półtora wieku odruchu serca

Karolina Pawłowska Karolina Pawłowska

publikacja 23.09.2018 10:08

Przyjechały, wezwane do pomocy podczas epidemii tyfusu. Przetrwały wojenne zawieruchy i komunistyczne represje. Po 150 latach posługi trudno byłoby wyobrazić sobie Tuczno bez ich obecności.

Półtora wieku odruchu serca Elżebitanki dziękowały Bogu i ludziom za owoce 150 lat pracy w Tucznie Karolina Pawłowska /Foto Gość

Tylu sióstr elżbietanek kościół parafialny w Tucznie nie widział od lat. Zjechały się z całej prowincji toruńskiej, żeby odśpiewać uroczyste Te Deum, pełne wdzięczności za 150 lat obecności zgromadzenia na ziemi tuczeńskiej.

– Relacja z Bogiem jest absolutnie nierozdzielna z tym, kim jesteśmy dla ludzi. Choćbyśmy wznosili nie wiadomo jakie modlitwy i mówili najpiękniejsze słowa, nie będą miały one żadnego znaczenia, jeśli nie pochylimy się jak Jezus nad drugim człowiekiem, nad jego niedolą. To historia wypisana posługą sióstr: opieka nad ludźmi, którzy mają się źle, którzy bez pomocy nie mogą dalej żyć – mówił bp Edward Dajczak, który przewodniczył dziękczynnej Eucharystii, przypominając historię pobytu elżbietanek w Tucznie.

Jak zauważył, była to historia pisana odruchem serca. Siostry Elżbietanki przyjechały do Tuczna, by pielęgnować chorych na tyfus. Epidemia pozostawiła po sobie znaczną ilość sierot, którymi siostry postanowiły się zająć, otwierając dla nich ochronkę i szkołę. Opieka nad chorymi i edukacja wyznaczały kierunki działań na kolejne lata, które okazały się naznaczone wieloma przeciwnościami. Najpierw Kulturkampf, potem II wojna światowa i komunizm pozbawiły siostry wybudowanego przez nie szpitala św. Józefa oraz szpitala św. Elżbiety, w których pracowały od 1929 r.

– Kiedy Maryja, niosąc pod sercem Jezusa, biegnie do swojej krewnej, niesie jej pomoc nie wzywana. To jest niezwykły wzorzec: kiedy Jezus jest w sercu człowieka, ten nie potrzebuje nawet wołania, żeby przyjść z pomocą. Patrzy Jezusowymi oczami. Miłość ma to do siebie, że nie rozróżnia narodowości czy języka. Siostry, które tu służyły były i Niemkami, i Polkami. Potrafiły razem tworzyć przestrzeń, w której służba i miłość były najważniejsze. To niezwykłe wołanie dzisiaj w świecie podzielonym, w którym nawet mówiący tym samym językiem, są od siebie tak odlegli – przypominał biskup.

Obecnie w Tucznie pracują dwie elżbietanki: jedna katechizuje dzieci i młodzież, druga pełni funkcję zakrystianki.

– Bywało, że było tu i ponad dziesięć sióstr, teraz są tylko dwie. Słabną nasze ludzkie siły, a powołań jest mało, ale chcemy tu jak najdłużej służyć, bo i czujemy się w Tucznie jak w domu – mówi s. Katarzyna Pawlak, przełożona prowincji w Toruniu. – Jesteśmy za wszystko wdzięczne, choć historia była bardzo trudna, ale za to ludzie otwarci i życzliwi. Zawierzamy to wszystko Panu Bogu – dodaje.

– Jeszcze w ubiegłym roku byłyśmy cztery, ale dwie starsze siostry odeszły – kiwa głową s. Regina Jamrożek. Przełożona tuczeńskiego domu nie ma wątpliwości, że elżbietanki wrosły w tutejszą ziemię na dobre. – Przez wszystkie te lata siostry zawsze czuły się tu u siebie i tak też pracowały: Nie jak najemnik, który zrobi co musi i odchodzi, ale jak część tutejszej społeczności – dodaje.