Futbolowa mama, futbolowy tata

Katarzyna Matejek

publikacja 13.12.2018 00:00

– Mamy w sobie tyle miłości, zespół to nasze trzecie dziecko – mówi Jolanta Karska o drużynie UKS Byki. Karscy od 15 lat trenują młodych piłkarzy popołudniami, po powrocie z pracy. I to z sukcesami, nie tylko sportowymi.

Futbolowa mama, futbolowy tata

Kapitan Byków Karol Ilski z SP 3 w Słupsku marzy o powołaniu do kadry narodowej. 11-latek zabiega o to od pięciu lat, trenując futbol trzy razy w tygodniu. On i niektórzy z jego kolegów już są zapraszani na konsultacje kadry, co może skutkować awansem z ligi okręgowej do wojewódzkiej. I choć ich trenerom Jolancie i Zbigniewowi Karskim na myśl o pożegnaniach z wychowankami łza się w oku kręci, to po to właśnie pracują, szkoląc 60 dzieci w wieku od 4 do 11 lat przez pięć dni w tygodniu (często też w weekendy). To zajęcie w przeważającej części społeczne, wykonywane popołudniami, gdy małżonkowie wrócą z pracy, przełkną pospiesznie ugotowany obiad i wskoczą w dresy.

Dlaczego? – To wymknęło się nam spod kontroli – śmieje się pan Zbigniew. – Nasi synowie, ze względu na których zaangażowaliśmy się w prowadzenie Byków, wyrośli z nich, a my… zostaliśmy. Ale jak mieliśmy powiedzieć reszcie: już od jutra nas nie ma? Niby co roku obiecujemy sobie, że nie zrobimy kolejnego naboru, ale potem…

Słupsk Bulls
Największy sukces słupskich Byków to turniej Amber Cup, rozgrywany w 2014 roku w hali Gryfii, transmitowany na cały świat: Byki Słupsk wygrywają z Gwardią Koszalin 5:1. – Po drodze złoiliśmy skórę wszystkim klubom – uśmiecha się pan Zbigniew. W pamięci ma to samo miejsce i scenę z 2002 roku, gdy wraz z żoną dał się namówić synowi i jego kolegom na formalną opiekę nad naprędce skrzykniętą drużyną. W tym czasie jeszcze nie trenowano w Słupsku 6-latków, toteż Karscy ulegli. – Nawet nie mieliśmy swojej nazwy, organizator przypadkowo powiedział o nich „byki”… I tak zostało.

Pierwszy turniej skończył się totalną klęską. – Zbili nas tam wszyscy okrutnie. Chłopcy popłakali się w szatni. Wtedy porozmawialiśmy sobie po męsku, że jeśli chcą wygrywać, to muszą trenować. I nie zaniedbać nauki – opowiada Karski. – I tak to się zaczęło.

Jak ułożyć stopę?
Karscy mają za sobą sportową młodość, którą przerwały kontuzje: pani Jolanta trenowała rzut oszczepem na poziomie krajowym, pan Zbigniew kopał piłkę w Czarnych Słupsk. – To wtedy usłyszałem od trenera, że życie piłkarza nie zawsze jest szczęśliwe, że może przypadnie mi los trenera. Jako 17-latek nie bardzo to rozumiałem – były piłkarz wspomina rozgoryczenie po kontuzji – ale po latach, gdy żona i syn ponownie zaszczepili we mnie pasję do piłki nożnej, to się sprawdziło.

– Na początku mieliśmy tylko pasję i miłość. Brakowało nam doświadczenia trenerskiego. Nie wiedziałam, jakie powinno być ułożenie stopy do strzału, nie rozróżniałam, co to jest „wewnętrzna” czy „zewnętrzna”. Albo jak trenować bramkarzy – przyznaje pani Jolanta.

I to ona – dysponująca jako młoda mama większą ilością wolnego czasu – przetarła u Karskich szlak wyszkolenia instruktorskiego. Po latach dołączył do niej mąż, a potem, już razem, ukończyli w Polsce i Niemczech kurs UEFA-B. Dzięki zdobytym umiejętnościom jako pierwsi w Słupsku rozpoczęli pracę na poziomie klubowym z 6-latkami.

Obecnie trenują cztery zespoły, w tym najmłodszą drużynę Akademii, w której z pasją biega za piłką… 4-letni szkrab. – Oj, Oluś to poważny mężczyzna – przestrzega przed kpiną z wieku pan Zbigniew. – Duch sportowy, to widać, gdy tylko wchodzi na trening, stawia bidon, przybija piątkę. Piąstki zaciśnięte, tylko zerka za piłką. Kontuzja? Łzy płyną, a on: „nic mi nie jest, panie trenerze”.

Spośród starszych zawodników sześciu jeździ na konsultacje kadry. Mają szansę na awans, są wprowadzani do centralnej bazy i mogą zasilać skauting klubów z wyższej ligi. Bo w Słupsku talentów nie brakuje. – Mieliśmy kilku takich zawodników, przed którymi kariera stała otworem – zapala się pan Zbigniew. – Ale prócz żyłki do sportu mają na nią wpływ, także negatywny, różne wydarzenia, choćby problemy rodzinne, a część naszych zawodników pochodziła z trudnych środowisk.

Chińczyk czy futbol?
Karscy wiedzą, że prócz pasji sportowej mogą podopiecznym przekazać to, co mają najcenniejsze: miłość i rodziną atmosferę. Małżeństwem są od
28 lat, mają dwóch dorosłych już synów.

O silną więź rodzinną walczyli od początku. Karski wolał przez 8 lat oddelegowania do pracy w Gdańsku wsiadać co rano przed godziną 5 do pociągu i wracać nim po 18., byleby choć wieczorami pobyć z żoną i synami. A że najstarszy z nich miał bzika na punkcie futbolu i nawet gdy grał w chińczyka, czekając na swoją kolejkę, stopą żonglował kostką do gry, los czwórki Karskich – spędzających ze sobą cały wolny czas, bo w Słupsku nie mieli dalszej rodziny – siłą rzeczy związał się ze sportem.

Jednak trenowanie wymagało od nich postawienia wszystkiego na jedną kartę. Karscy szkolą bowiem kompleksowo. Wymagają zaangażowania ciała na boisku, ale i umysłu w konkursach wiedzy o sporcie. Uczą, jak zdrowo się odżywiać i jak długo spać. Ważą zawodników i robią im testy wysiłkowe. Sami zaś zarywają noce nad „papierologią”, dzięki której udaje im się zdobyć pieniądze dla Byków z budżetu obywatelskiego czy innych projektów.

Zmęczeni? Pewnie, wracają przecież codziennie po 19 do domu. Ale opowiadają o czym innym: o iskierkach w oczach dzieciaków lub łzach, które trzeba im wycierać chusteczkami, o treningach pod chmurką, gdy „nie gniotą ich ściany”, ale otacza zielona murawa, przestrzeń. – Odpoczywa wzrok, odpoczywa głowa. Pojawia się poczucie wolności. To jest coś wspaniałego – opisują. – Ładujemy akumulatory.

Atakuj!!! A może…
– Trenerze, jeżeli gdzieś go mam dać, to tylko do was – powiedział Dawid, dawny podopieczny Karskich z pierwszego składu Byków, przyprowadzając na treningi swojego syna Kacpra.

Wtedy najmocniej dostrzegli sens tego, co robią. – To było zatoczenie pewnego koła, nawet patrząc na ich zdjęcia z dzieciństwa, dostrzega się, że są identyczni – mówi pani Jolanta. I rozrzewnia się, wspominając pouczenie, które Dawid skierował do swojego sześciolatka: „To jest twoja druga mama, a to twój drugi tata. Jeżeli dowiem się, że nie słuchasz tych drugich rodziców, to będziesz miał ze mną do czynienia”. – Ze wzruszenia przepłakałam wtedy cały wtorek…

Dlatego Karscy świadomie angażują w sport całe rodziny. Pierwsze treningi w Akademii rodzice z dziećmi odbywają razem. – Niektórzy rodzice „umierają” już po rozgrzewce – śmieją się trenerzy. Także rozgrywane co dwa miesiące mecze rodzice vs. dzieci pomagają dorosłym zrozumieć, co znaczy wycisk na boisku.

– To po to, by zrównoważyć odczucia, które mają obserwujący mecz na widowni z tym, co przeżywa się na boisku – wyjaśnia pan Zbigniew. – Rodzic, który z trybuny z łatwością krzyczy: „Atakuj, atakuj!” albo „Dlaczego tego nie strzeliłeś?!”, gdy sam pobiega za piłką i po paru minutach zasygnalizuje potrzebę zejścia, bo nogi go bolą, zrozumie, jak dopingować swoje dziecko.

– To też okazja do integracji. Rodziny wspólnie przeżywają i wygrane i przegrane – dodaje pani Jolanta. – Zaprzyjaźniają się z dziećmi i sobą nawzajem, łakną takich spotkań, interesują się, co widać na profilu face-
bookowym.

Dyscyplina musi być
Karol Ilski ceni trenerów za to, że ją wprowadzają, bo rozumie, że to dla niego szansa rozwoju. Oni zaś, choć częściowo zastępują kapitanowi i jego drużynie rodziców, chcą to robić odpowiedzialnie. – Nie dopuszczamy zjawiska fali. Staramy się nie zostawiać chłopców samych w szatni. Kiedy pojawia się jakiś problem, rozmawiamy o tym – mówi pan Zbigniew. – Przecież widzimy, gdy któryś zarywa noce, grając w gierki.

– Widać, że chłopcy nauczyli się szacunku do siebie – potwierdza Beata Strzelecka, mama Doriana. – Nie wyśmiewają się z siebie, gdy któryś źle gra, tylko mówią „będzie dobrze!”.

Pewna dyscyplina potrzebna jest także wobec rodziców piłkarzy. Na finanse klubu składają się dobrowolne składki członkowskie, stąd ważne, by jeśli tylko są w stanie, zbyt łatwo się z nich nie zwalniali.
– Czasem kogoś rzeczywiście nie stać na opłatę, ale jeśli widzimy, że rodzice palą papierosy, że potrafią przepalić kilkaset złotych miesięcznie, nie odpuszczamy składki – wyjaśnia pani Jolanta.

Ale rodzice rozumieją sens konsekwencji trenerów. Mama Kacpra Szczepańskiego, obecnie jednego z najlepszych bramkarzy w swoim roczniku, zauważa, że syn stał się dzięki treningom bardziej wytrwały i odporny na stres. – To uczy go współpracy w grupie, samodzielności i samodyscypliny – wyjaśnia. – Kto wie, może te dzieci znajdą się kiedyś w najlepszych klubach na świecie?

Podkupić gracza? Fe, nieładnie
Choć jak mówią Karscy, Byki to drużyna rodzinna, nie jest sielankowo. Sport bywa brutalny. – Wychowujemy zawodnika przez 5 lat, a ktoś poobserwuje go zza płotu na orliku i składa mu propozycję przejścia do innego klubu w tej samej lidze. To boli. Raz nawet doszło do tego, że dziewięciu naszych byłych zawodników grało przeciw naszej aktualnej jedenastce – wylicza Karski.

Trzy lata temu, tuż przed Bożym Narodzeniem, w ten sposób odeszło z drużyny trzech chłopców. Pani Jolanta przepłakała Wigilię. – Nie zabraniamy takich transferów, ale chodzi o to, by zrobić to z klasą, poczekać do końca sezonu, uprzedzić – mówi, a jej mąż dodaje: – Bardzo podobało nam się podejście jednego z chłopców, który przyszedł do nas, prosząc: chcę się u was podciągnąć, ale planuję iść wyżej, do Trójmiasta. Poświęciliśmy mu dużo czasu. Zagrał potem w młodzieżowej Arce Gdynia.

Te trudności Karscy przechodzą wspólnie. I nawzajem się wspierają. Jak? Rozpoznając swoje potrzeby, wypoczywając razem. Ot, na przykład pan Zbyszek siada obok żony oglądającej ulubiony serial, ona zaś przysiada się do niego na Ligę Mistrzów. – I chociaż jest zmęczona, siada przy mnie, bo chce ze mną pobyć – mówi, spoglądając czule na żonę.

– Czy nie wolelibyśmy przeznaczać tego czasu na rozrywki, kino? – pyta retorycznie pan Zbigniew. – Na boisku mamy codziennie inny film.

– To nasz sposób na życie – puentuje pani Jolanta. – Wolimy dawać, niż brać.