Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 31/2019
publikacja 01.08.2019 00:00
O tym, co można przeżyć w drodze do Santiago de Compostela, opowiadają ks. Jacek Dziadosz i ks. Marcin Kościński, którzy doszli tam trasą Vía de la Plata.
Pielgrzymi u celu, czyli przed katedrą św. Jakuba, gdzie znajduje się grób Apostoła
Archiwum ks. Jacka Dziadosza
ks. Wojciech Parfianowicz: Camino de Santiago – czym to pachnie?
ks. Jacek Dziadosz: Eukaliptusem.
Jaki ta droga ma smak?
J.D.: Wołowiny i kurczaka. (śmiech)
Strach zapytać, co po drodze można usłyszeć...
J.D.: Cykady. Są po prostu wszędzie.
Szliście do Santiago przez Sewillę, Zamorę i Astorgę. W ciągu 24 dni pokonaliście ponad 1000 kilometrów. W upale, z plecakami, głównie samotnie. Co jest największym trudem tej drogi? Uwaga, nie pytam o ból stóp i pleców.
ks. Marcin Kościński: Trudna, ale jednocześnie piękna jest właśnie konieczność bycia samemu ze sobą... i z Panem Bogiem. Jesteście tylko ty i On. Nie ma zbyt wielu zewnętrznych bodźców – tu krowa, tam drzewo, przestrzeń, słońce. To bywa trudne, ale też daje możliwość innego dysponowania czasem. J.D.: Powiedziałbym nawet, że Camino to czas duchowego komfortu. Ale żeby go doświadczyć, trzeba zgodzić się na opuszczenie swojego komfortu osobistego. Niestety, jesteśmy dziś zbyt kanapowi, dlatego nie jest łatwo wyjść z domu.
Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.