Nekropolia w leśnych ostępach

Karolina Pawłowska

|

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 46/2019

publikacja 14.11.2019 00:00

Niewiele jest takich cmentarzy. Większość z nich przegrała z czasem. Nie pozostał po nich ślad, nawet w ludzkiej pamięci. Wśród pilskich lasów można jednak znaleźć miejsce wyjątkowe.

Zapomniany teren pochówków wskrzesili leśnicy. Oni też nieustannie o niego dbają. Zapomniany teren pochówków wskrzesili leśnicy. Oni też nieustannie o niego dbają.
Karolina Pawłowska /foto gość

Żeby tu trafić, trzeba zjechać z głównej drogi między Piłą a Dobrzycą. Zapuścić się jakieś 2 kilometry w las. Za pierwszym razem trafić tu niełatwo.

Ciągłość historyczna

Można próbować szukać lip rosnących po obu stronach drogi. Dawniej aleja ciągnęła się aż pod Piłę. Stąd nazwa Gönner Weg dla dzisiejszej ul. Śniadeckich. Ale ślad po lipach zatarł się. Zniknęła z powojennych map leśna osada, rozpłynęli się w przeszłości jej mieszkańcy. Pamięć o nich zarosła mchem jak cmentarz, na którym spoczywali. Ten podzieliłby pewnie los podobnych zagubionych w czasie nekropolii, gdyby nie leśnicy. Od lat pieczołowicie dbają o to miejsce pamięci. Leśny cmentarz stał się swoistym pomnikiem na 60-lecie istnienia Nadleśnictwa Zdrojowa Góra. – Najpierw chcieliśmy postawić tylko pamiątkowy kamień. Potem pomyśleliśmy o ciągłości historycznej. Przecież my dzisiaj wycinamy drzewa, które wtedy sadzili tamci leśnicy. Korzystamy z ich pracy. Należy im się pamięć. A że Niemcy? Taka jest historia tej ziemi – mówi Jarosław Ramucki, który opiekuje się tym miejscem i gospodarzy na nieodległej szkółce leśnej. Bo na otoczonej wysokimi drzewami nekropolii spoczywają także szczątki przedwojennych leśników, mieszkańców pobliskiej leśnej osady.

Znikająca osada

Najpierw jedziemy do Gönne, po wojnie – Gonie. Zjeżdżamy z szerokiego duktu, skręcając w wyraźnie mało uczęszczaną ścieżkę. Bo i nie bardzo po co jest tu zaglądać. Chyba żeby zobaczyć najgrubszy w polskich lasach wiąz polny. Prawie 7 metrów w obwodzie. – Ale i on umiera. Jego czas się kończy – kiwa głową leśniczy, pokazując bodaj trzywiekowego świadka historii. – W 1772 r., kiedy te tereny przeszły pod panowanie pruskie, ustanowiono tu marchię nadgraniczną. Administrator tych terenów siedzibę miał w Pile, ale prywatnie wybudował sobie tutaj posiadłość. Tu zaraz, w dole, jest malownicze zakole Gwdy. Skarpa obsadzona była sadem – opowiada pan Jarek.

Spod traw wystają resztki kamiennego murku, między krzakami da się odnaleźć miejsce ulokowania dworu. Uważny turysta rozpozna w wysokich drzewach obce na tym terenie jodłę kalifornijską czy daglezję. Ale nie więcej, las skutecznie zaciera ślady. Także po domach i budynkach gospodarczych. – Pod koniec XIX w. była to jedynie osada leśna. Budynków zaznaczonych na starych mapach już dawno nie ma. Jeszcze po wojnie stało 8 domów. Ostatni, który użytkowali myśliwi, zajęli bezdomni. W końcu kilka lat temu został rozebrany – mówi pan Jarek.

Ślady

Jedynym śladem po dawnych mieszkańcach jest niewielka, skryta w głębi lasu nekropolia. Z kilkunastu, może kilkudziesięciu pochówków pozostało niewiele. Groby zapadły się, a po pomnikach pozostały jedynie zarysy. Czego nie dały rady zrobić czas i zwierzęta, zrobili ludzie. Metalowe ogrodzenia trafiły na złom, kamienne ozdoby – do przydomowych ogródków. Znaleźli się i tacy, którzy nie wahali się rozkopać grobów w poszukiwaniu skarbów.

Pierwszy o blisko 200-letni cmentarz zadbał Zdzisław Krause, miejscowy leśniczy. Razem z żoną Aleksandrą, katechetką z pobliskiej szkoły, mieszkali tuż obok nekropolii, w leśniczówce. – Kiedy porządkowaliśmy teren, Zdzichu trochę w żartach – bo jaki zdrowy 50-latek na poważnie o śmierci myśli – mówił, żeby go pod tym dębem pochować – wspomina pan Jarek, pokazując na sięgające nieba drzewo. – Dzisiaj to brzmi jak memento. Nie znamy dnia ani godziny – kiwa głową nad obłożoną omszałymi kamieniami mogiłą, wokół której palą się znicze.

Zbrodnia w leśniczówce

Tamtego marcowego dnia w 2012 r. to on pierwszy przybiegł gasić leśniczówkę. Najgorsze jednak miało się dopiero okazać, gdy pokonano pożar. Wydobyte ze zgliszczy ciało leśniczego i jego żony ujawniło straszną prawdę, że oboje padli ofiarami morderstwa. Zginęli pod ciosami noży dla niewielkiej sumy pieniędzy. Żeby ukryć zbrodnię, napastnicy podpalili dom. Przyjaciele uznali, że najlepszym miejscem spoczynku dla małżonków będzie cmentarz Leśników. – Był problem, bo ten cmentarz nie figurował w żadnych oficjalnych dokumentach. Nie było po nim śladu. Każdy chciał pomóc, ale nie było podstaw do wydania zgody. Przypomniało mi się, że kiedy otwieraliśmy ten cmentarz 6 lat wcześniej, rozmawialiśmy z Romanem Chwaliszewskim, ówczesnym konserwatorem zabytków, że warto byłoby go gdzieś wpisać do rejestru. I okazało się, że cmentarz Leśników w ewidencji jest – opowiada pan Jarek. Olę i Zdzisława Krause pochowano w pobliżu zamordowanego przed 67 laty Hansa Kosankego i jego żony. Niemiecki leśnik został zastrzelony na progu tej samej leśniczówki przez radzieckich wyzwolicieli.

Brzozowe znaki

„Pamięć jest niezbędnym dobrem życia” – głosi napis na tablicy przy wejściu na Cmentarz Leśników. Jest jak motto. Leśnicy co roku stawiają się do prac porządkowych na leśnej nekropolii, utrzymują ją ze swoich dobrowolnych składek, zbierają się na modlitwę. Wzdłuż cmentarnej alejki ustawili w dwóch szpalerach kamienie pamięci. – Niedługo dostawimy kolejny. Jedne upamiętniają współczesnych leśników, którzy odchodzą, ale odnajdujemy też w archiwum nazwiska naszych poprzedników. Ostatnio znaleźliśmy właśnie kolejnego leśnika z lat 40. ubiegłego wieku. Jemu też postawimy kamień na pamiątkę – mówi pan Jarek, grabiąc wysypaną żwirkiem alejkę. Dwie praktykantki starannie poprawiają blaknące na kamieniach litery. Każdy z przedwojennych grobów, który udało się zlokalizować, z pieczołowitością został oznaczony na nowo. W miejsce rozkradzionych na złom żeliwnych krzyży stanęły nowe. Odcinające się bielą brzozowej kory są jak znak: „pamiętam”. Trzeba je co kilka lat wymieniać. – Krzyże brzozowe mają krótki żywot. Te są już trzecie, które stawiamy. Ale nie wyrzucamy tych najstarszych. Ustawiamy je pod drzewem. Są jak symbol – to dla tych, których grobów nie odnaleźliśmy – tłumaczy leśnik.

Zachować od zapomnienia

To niejedyne miejsce pamięci, o które dbają pilscy leśnicy. Na terenie wszystkich nadleśnictw Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Pile można znaleźć wiele pochówków. Rekordzistą jest jednak Nadleśnictwo Trzcianka, które na swoim terenie posiada 18 cmentarzy o łącznej powierzchni 2,55 ha. Wiele mogił w pilskich lasach pochodzi z czasów obu wojen światowych. Można napotkać pojedyncze mogiły polskich, niemieckich, rosyjskich i francuskich żołnierzy. Są także groby leśników. – W Nadleśnictwie Kaczory nad Jeziorem Wapieńskim został pochowany niemiecki nadleśniczy Królewskiego Nadleśnictwa Zelgniewo Teodor Albert Clausius, który leśnictwa nauczył się w Wyższej Szkole Leśnej w pruskim Eberswalde. Swoją wiedzę i praktykę wykorzystywał w pracy na rzecz tutejszych lasów. Efekty jego pracy można podziwiać w lasach położonych na północ od Piły – opowiada Dominika Nadolna, rzecznik prasowa pilskiej RDLP.

Zagubione wśród świerków i buczyn nekropolie są także świadectwem wielkich epidemii, jak cmentarze choleryczne w Nadleśnictwie Lipka na terenie leśnictwa Osowo czy w Nadleśnictwie Kaczory w leśnictwie Garncarska Góra. Pojedyncze leśne mogiły najczęściej jednak pozostają bezimienne. Zapadają się pod brzmieniem czasu, popadając w zapomnienie. Na szczęście nie wszystkie. – W naszym społeczeństwie dość mocno są zakorzenione urazy po wojnie, jednak kolejne pokolenia dostrzegają potrzebę zachowania od zapomnienia wszystkich zmarłych, dlatego coraz częściej widać ludzi, którzy poświęcają swój prywatny czas, by doprowadzić stare miejsca pochówku do porządku – dodaje Dominika Nadolna.•

Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.