Kapłan ośmiu błogosławieństw. Pożegnanie ks. Piotra Neumanna

Karolina Pawłowska Karolina Pawłowska

publikacja 22.11.2019 18:09

To nie było duszpasterstwo z pierwszych stron gazet. Zmagając się z własnymi chorobami, skromnie i cicho, przez większość swojego kapłaństwa służył najsłabszym: niepełnosprawnym, cierpiącym, umierającym.

Kapłan ośmiu błogosławieństw. Pożegnanie ks. Piotra Neumanna Po Mszy św. w rodzinnej parafii w Mierzynie ciało zmarłego kapłana zostało przewiezione na koszaliński cmentarz. Karolina Pawłowska /Foto Gość

Na obrazek prymicyjny ks. Piotr wybrał słowa: "Być tam, gdzie Bóg zechce". I zdanie wypowiedziane przez bł. Karola de Foucaulda zrealizowało się w jego kapłańskim życiu. Mówił o tym w homilii podczas Mszy św. pogrzebowej w mierzyńskim kościele ks. prof. Janusz Bujak.

- W czasie posługi w Zwinisławiu rozwinęły się te cechy ks. Piotra, które już posiadał: poświęcenie dla innych, współczucie, umiejętność słuchania, duch ubóstwa i wielkoduszności, cierpliwość w chorobie, pogoda ducha mimo cierpienia i dyskrecja. Nie lubił robić wokół siebie zamieszania. Stawał się coraz bardziej kapłanem ośmiu błogosławieństw: ubogim w duchu, cichym, miłosiernym. Tu dojrzewał do wieczności, towarzysząc na co dzień innym w przechodzeniu do domu Ojca – podkreślał rocznikowy kolega.

Przez większość swojego kapłaństwa ks. Piotr Neumann służył najsłabszym. W Domu Pomocy Społecznej w Białogardzie-Zwinisławiu pracował przez 18 lat. Od dwóch lat był również kapelanem białogardzkiego szpitala.

- Wszystkich mieszkańców znał po imieniu. Przejęty ich sprawami, dopytywał o zdrowie, zawsze chętny, by pomóc. Nikomu nie odmawiał niczego. Mieszkańcy, zwłaszcza leżący, którzy z uwagi na stan zdrowia i niepełnosprawność nie mogli brać udziału we Mszy św. i nabożeństwach odprawianych w kaplicy Domu, z utęsknieniem oczekiwali na odwiedziny ks. Piotra. Przychodził na oddział i rozmawiał, nie spieszył się, każdemu pozostawił zawsze miłe słowo budzące radość i nadzieję. Wszędzie było można usłyszeć: "To nasz kochany ksiądz" - opowiada s. Elżbieta Dudzińska, która przez ostatnie 3 lata pracowała razem z ks. Piotrem w DPS-ie. - Bardzo szanowany i lubiany, emanował naturalną dobrocią. Nosił w sobie głęboką wiarę, którą się dzielił z innymi. Umiał też cieszyć się małymi przejawami codziennego szczęścia. Żartem i anegdotami umilał szarość życia zmagającym się z cierpieniem mieszkańcom. Tam, gdzie się pojawiał, wywoływał uśmiech na twarzach i radość w sercu - dodaje albertynka.

Za dar kapłaństwa ks. Piotra dziękowała rodzina, przyjaciele, prezbiterzy oraz wierni, którzy do ostatniego miejsca wypełnili w czwartkowy wieczór kaplicę w Zwinisławiu. Dzień później w Mierzynie, w rodzinnej parafii, razem z przewodniczącym uroczystościom pogrzebowym bp. Edwardem Dajczakiem, prosili dla niego o niebo. Przedwcześnie zmarłego kapłana wspominali przede wszystkim jako człowieka skromnego, nie pchającego się na afisze.

- Posługa wśród niepełnosprawnych, chorych, cierpiących, to nie jest duszpasterstwo, o którym często się mówi czy pisze. Często niedostrzegalna, bo nieefektowna. On się w tym odnalazł, cieszył się dużym uznaniem, także personelu. Wiele osób, dzięki jego posłudze, znalazło drogę do sakramentów i do Pana Boga – mówi ks. Eugeniusz Kaczor, proboszcz parafii św. Jadwigi w Białogardzie.

Przyznaje, że skryty i skromny kapelan unikał rozgłosu. - Nawet trudno było mu pomóc w różnych potrzebach materialnych, bo nigdy sam nie powiedział, że brakuje mu tego czy tamtego. A potrzeby były duże, przede wszystkim te medyczne, bo przecież przez lata chorował. O tym też nie chciał zbyt wiele mówić – wspomina.

Nie skarżył się nawet najbliższym. - Oddał całego siebie. To był mały-wielki ksiądz. Nie mogliśmy go przekonać, żeby trochę pomyślał o sobie. Machał ręką. Raz jedyny udało nam się go namówić, bo przecież przez tyle lat nie miał urlopu, żeby pojechał z nami do Lichenia. Zgodził się, ale na jeden dzień, bo musi wracać do ludzi, którzy na niego czekają. Tam był zawsze ktoś, kto czekał na jego posługę – kiwa głową Tomasz Piekarzewicz, szwagier zmarłego kapłana.

Ksiądz Piotr miał niewiele, ale i tym chętnie się dzielił. - Kiedyś zobaczył na ołtarzu mały krzyż stojący między świecami, następnym razem przywiózł krucyfiks, mówiąc: „Pamiętaj, Panu Bogu ofiarujemy zawsze to, co najpiękniejsze”. Potem jeszcze przywiózł monstrancję - opowiada ks. Grzegorz Jagodziński, proboszcz parafii w Mierzynie.

Białogardzki kapelan zmarł przedwcześnie w niedzielę, 17 listopada. Miał 54 lata. Został pochowany w rodzinnej kwaterze na koszalińskim cmentarzu.

O księdzu Piotrze będzie przypominać odrestaurowany witraż w kościele w Prasowie, gdzie dojrzewało jego powołanie. Ofiary złożone na ten cel to wyraz wdzięczności za jego kapłaństwo i posługę.