Średniego wzrostu, z miłym spojrzeniem. Wspomnienie bł. ks. Sopoćki

Katarzyna Matejek Katarzyna Matejek

publikacja 16.02.2020 18:35

W 45. rocznicę śmierci bł. ks. Michała Sopoćki w kościele rektoralnym w Kołobrzegu zainstalowano relikwie błogosławionego. Dokonał tego znający osobiście apostoła Miłosierdzia Bożego ks. Ferdynand Nejranowski.

Średniego wzrostu, z miłym spojrzeniem. Wspomnienie bł. ks. Sopoćki Ks. kan. Ferdynand Nejranowski dzielił się z kołobrzeżanami wspomnieniami poznania ks. Sopoćki i rozpowszechniania dzieła Bożego Miłosierdzia. Katarzyna Matejek /Foto Gość

Ksiądz Ferdynand Nejranowski, obecnie rezydent parafii w Swarożynie, gościł 15 i 16 lutego w kościele rektoralnym Domu Księży Emerytów w Kołobrzegu. 93-letni kanonik diecezji pelplińskiej zainstalował w kościele relikwie bł. ks. Michała Sopoćki i podzielił się z wiernymi doświadczeniem osobistego spotkania z błogosławionym.

Jak zaznacza ks. Piotr Zieliński, rektor kościoła pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Kołobrzegu, stało się to nie tylko w 45. rocznicę śmierci ks. Sopoćki, ale też w 60. rocznicę sprawowania przez apostoła Miłosierdzia Bożego Mszy św. na ołtarzu tego kościoła, co zapisane jest w księgach parafialnych pod datą 8 sierpnia 1960 roku. Nieznane są bliżej okoliczności jego pobytu w Kołobrzegu.

Wspomnienia ks. Ferdynanda o ks. Sopoćce są skromne: to rodzinny dom w Skwierczynie na Wileńszczyźnie, gabinet dziadka, z którym ks. Michał toczył dysputy, samowar, z którego malinową herbatę podawała im mama podówczas pięcioletniego Ferdynanda. I obrazki, a czasem medaliki Matki Bożej Ostrobramskiej, wręczane dzieciom przez niezwykłego gościa, wówczas profesora na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie oraz wykładowcy i ojca duchownego w Seminarium Duchownym. To był rok 1931, kiedy ani ks. Sopoćko nie znał s. Faustyny (ich znajomość rozpoczęła się w 1933 r.), ani mały Ferdynand nie wiedział, jak Opatrzność zwiąże jego losy z kultem Miłosierdzia Bożego – zwłaszcza nowenny i obrazu Jezusa Miłosiernego.

Okazją do tamtego zapoznania ks. Sopoćki były jego częste wizyty – w ferie świąteczne, wakacje – u jego rodzonej siostry Zofii Grzybowskiej, wdowy wychowującej siedmiu synów i córkę. – Podczas tych pobytów u siostry ks. Sopoćko odwiedzał mieszkającego po sąsiedzku mojego dziadka. Oczywiście nie słyszałem rozmów dziadka z jego gościem, bo w tamtych czasach dzieciom nie wolno było przebywać w takich sytuacjach z dorosłymi – wspomina wzruszony ks. Ferdynand. – Wciąż jednak pamiętam ks. Sopoćkę. Był średniego wzrostu, z takim miłym spojrzeniem, zawsze uśmiechnięty. Cichy, pokorny, wesoły.

Spotkania w majątku rodzinnym Nejranowskich przerwała, na zawsze, wojna. Po rozpoczęciu zbrojnej agresji ZSRR na Polskę 17 września, ks. Sopoćko opuścił Wilno i wyjechał do Białegostoku, zaś Nejranowscy w przeciwnym kierunku – na Sybir. Ks. Ferdynand tę pięcioletnią zsyłkę nazywa "wczasami zafundowanymi przez Stalina". Po wojnie z wygnania okupionego ciężką pracą rodzina wróciła szczęśliwie do Polski, a młody Ferdynand wstąpił do niższego seminarium duchownego w Słupsku. Tu właśnie spotkał się z nieznanym jeszcze powszechnie kultem Miłosierdzia Bożego i za sprawą swego wychowawcy ks. gen. Bernarda Wituckiego stał się jego propagatorem.

– Zanim wstrzymano rozpowszechnianie kultu Bożego Miłosierdzia, ks. Witucki jeździł po parafiach i propagował nowennę do Bożego Miłosierdzia – wspomina ks. Ferdynand. – Byłem uzdolniony manualnie i on zlecił mi kaligrafowanie tej nowenny.

Jedną z replik ks. Witucki przesłał ks. Sopoćce na pamiątkę. – Z ich korespondencji wynika, że ks. Michał Sopoćko nie zapamiętał mnie jako dziecka – żałuje ks. Ferdynand –  jednak dobrze pamiętał mojego dziadka i rodziców.

Alumnowi Nejranowskiemu zlecono także powielanie obrazków Jezusa Miłosiernego. W tym celu nauczył się obsługiwać aparat fotograficzny, przy czym podczas wykonywania zdjęć – obecnie najbardziej rozpowszechnionego na świecie – wizerunku Pana Jezusa, zamiast fartuchem nakrywał się on… sutanną.

– Z jednej kliszy wychodziło 10 zdjęć. Tych obrazków zrobiłem tysiące. Ks. Witucki podawał je podczas spowiedzi penitentom przez kratki konfesjonału. Czasem tymi zleceniami wręcz mi dokuczał, tyle tego było, zwłaszcza gdy pozostawiał mnie na długie wieczorne godziny w ciemni. Mówił: idę z chłopakami do kina, a ty zrób coś dla Pana Jezusa – uśmiecha się ks. Ferdynand. – Ale byłem posłuszny. Nie gniewało mnie to, bo rozumiałem, że służę dla dobra tych wszystkich, którzy przychodzili do ks. Wituckiego do spowiedzi i w ten sposób dowiadywali się o wielkim miłosierdziu Jezusa Chrystusa.

Ks. Ferdynand wciąż podtrzymuje znajomość z błogosławionym kapłanem. – Pamiętam jego postać i modlę się do błogosławionego ks. Michała Sopoćki, by on wspomagał nas, szczególne tych, którzy są z dala od Bożego miłosierdzia – mówi. Jest przekonany, że ten wystawiennik nie zawodzi. – Pomaga, bo po co został błogosławionym?

Ks. Ferdynand Nejranowski (rok święceń 1956) rozpoczął pracę duszpasterską jako kapłan diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Podział diecezji w 1992 roku sprawił, że stał się kapłanem diecezji pelplińskiej. Dzisiaj posługuje w parafii w Swarożynie, niedaleko Tczewa. Jak zapewnia, naszą diecezję zawsze nosi w sercu.