Pandemia nie omija Boliwii. Relacja misjonarza

Karolina Pawłowska Karolina Pawłowska

publikacja 01.04.2020 20:28

Opustoszałe ulice, o poruszaniu po których decyduje ostatnia cyfra numeru dowodu, ciche kościół i plebania, obowiązkowe maseczki na twarzach. Koronawirus dotarł również w Andy.

Pandemia nie omija Boliwii. Relacja misjonarza Ks. Jacek na opustoszałej ulicy Challapaty. ks. Jacek Dziadosz

O tym, jak zmienił rzeczywistość mieszkańców Płaskowyżu Altiplano, opowiada ks. Jacek Dziadosz.

- Jeszcze tydzień temu doniesienia z Polski i Europy były abstrakcyjne. Stały się dla nas rzeczywistością szybciej, niż można się było spodziewać. Pierwsze zalecenia pojawiły się już wcześniej, ale od ubiegłego czwartku obowiązują dodatkowe, bardziej restrykcyjne przepisy, które mają nas chronić przed rozprzestrzenianiem się epidemii - mówi proboszcz parafii w Challapacie. 

Oruro, stolica diecezji, w której pracuje pochodzący z Jastrowia misjonarz, była jednym z pierwszych ognisk COVID-19. Reakcje boliwijskich władz na pojawienie koronawirusa były szybkie i zdecydowane.

- Wczoraj był wtorek, więc mogłem wyjść z domu, pojechać do sióstr i odprawić dla nich Mszę św. O tym, kiedy można się poruszać po ulicach, decyduje ostatnia cyfra numeru dowodu osobistego. Cyfry 1, 2, 3 - we wtorek, 4, 5, 6, 7 - we środę, a 8, 9 i 0 - w piątek. Tylko w godzinach od 7 do 12 i tylko jeśli skończyło się 18., a nie przekroczyło 65. roku życia. W weekendy obowiązuje całkowity zakaz wychodzenia - wyjaśnia zasady kwarantanny, której są poddani Boliwijczycy.

Jej złamanie skutkuje dotkliwą grzywną (w wysokości połowy średniego miesięcznego wynagrodzenia), a nawet 8 godzinami aresztu. Wstrzymany został ruch.

- Bardzo szybko pojawiły się maseczki na twarzach. Są obowiązkowe dla wychodzących z domów. Maseczkę musiał mieć każdy, podobnie jak buteleczkę żelu odkażającego, kto chciał skorzystać z komunikacji publicznej. W tej chwili nic, oprócz pojazdów uprzywilejowanych i dowożących żywność, nie kursuje do 15 kwietnia - opowiada ks. Dziadosz. 

W oddalonej o 120 km od Oruro Challapacie nikt nie choruje na COVID-19. Ale 15-tysięczne miasteczko opustoszało. - Challapata ma też swoją specyfikę, to miasto o charakterze wiejskim. Ludzie tutaj hodują zwierzęta, mają uprawy, a jesteśmy właśnie w trakcie żniw, więc większość z nich przeniosła się w campo. To też swego rodzaju dobrowolna kwarantanna - wyjaśnia misjonarz.

Puste są także kościół i plebania, w której toczyło się aktywne życie wspólnoty. - Na kolejne obostrzenia w Polsce patrzyłem trochę jak widz. Teraz w moim kościele parafialnym także nie ma nikogo, a ja nie jestem w stanie dotrzeć do moich parafian na campo. Staram się przenieść tę aktywność do internetu i na grupy, które powstają na WhatsAppie. Za ich pomocą parafianie też mogą oglądać Mszę św., którą sprawuję w pustym kościele - mówi ks. Jacek.

Nie ma jednak wątpliwości, że wprowadzone zasady są konieczne. - Jestem dumny z moich parafian, że podporządkowali się zaleceniom władz. Tym bardziej, że widać, iż te zasady przynoszą efekty. Dzięki tym wszystkim ograniczenia w Oruro od mniej więcej 2 tygodni nie wzrasta liczba zakażonych. Liczba ta utrzymuje się na 8 przypadkach, jedna osoba już wraca do zdrowia. To daje nam nadzieję, że uda nam się przetrwać epidemię - dodaje misjonarz, prosząc również o modlitwę w intencji misjonarzy. - Szczególnie za bp. Antoniego, który posługując, zaraził się koronawirusem, oraz ks. Mariusza, o którego złym stanie zdrowia dzisiaj się dowiedzieliśmy - zachęca.