Z tym bólem trudno dyskutować

ks. Wojciech Parfianowicz

|

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 33/2020

publikacja 13.08.2020 00:00

Ludzie przejawiają różne podejście do szalejącego po świecie koronawirusa, balansując między dwiema skrajnościami. Są tacy, którzy się z niego śmieją, są tacy, którzy drżą. To, co wydarzyło się w Pile, jest po prostu faktem.

Małżonkowie Bogumiła i Czesław Grudzińscy z Piły. Oboje zmarli  na COVID-19. Małżonkowie Bogumiła i Czesław Grudzińscy z Piły. Oboje zmarli na COVID-19.
ks. Wojciech Parfianowicz /foto gość

Co ten fakt oznacza? Pewnie dla każdego coś innego. I może nawet nie chodzi o to, żeby w tej historii doszukiwać się ukrytych sensów, podtekstów, sugestii czy umoralniających wniosków. Tę historię po prostu warto poznać – w krótkich odcinkach, z których każdy jest ogromnym bólem.

Ból pierwszy

Przecież wszystko zostało zrobione tak, jak trzeba. – Od początku pandemii chroniliśmy rodziców, jak tylko się dało. Izolowaliśmy ich od wszystkich. Kontaktowaliśmy się z nimi tylko przez telefon. Dowoziliśmy im zakupy – opowiada Beata Piechowiak z Piły.

Wirus jednak znalazł drogę do domu Bogumiły i Czesława Grudzińskich. Prawdopodobnie przez szpital, w którym pan Czesław leczył się z zupełnie innego powodu. Na początku maja oboje zachorowali na COVID-19. – Mama miała 73 lata, była pełna życia, aktywna, nigdy na nic nie chorowała. Tata był o dwa lata starszy i miał pewne problemy ze zdrowiem – mówi mieszkanka Piły, dodając jednak, że nikt nawet w najczarniejszych scenariuszach nie przewidywał, że ich historia potoczy się tak dramatycznie.

Ból drugi

Małżonkowie zmarli na COVID-19 w odstępie dwóch dni. – Pewnego razu mama zakomunikowała, że gorzej się czuje. Bolały ją brzuch i gardło. Nie kaszlała, nie miała duszności. Tata czuł się bardzo dobrze. Nawet przez myśl nam nie przeszło, że mogli mieć koronawirusa – wspomina pani Beata. W ciągu kolejnych kilku dni wydarzenia potoczyły się lawinowo – wysoka gorączka, telefon do lekarza, badanie, wynik, diagnoza, transport do szpitala w Poznaniu, pogorszenie, tlen, respirator, koniec. W sumie – kilkanaście dni. Pan Czesław zmarł 4 czerwca, pani Bogumiła dwa dni później.

– Od momentu trafienia do szpitala nie mogli się już zobaczyć. Zanim wprowadzono ich w stan śpiączki, dzwonili do nas. Żegnali się – opowiada z trudem pani Beata i dodaje: – Oni zawsze byli razem. Wszędzie tarabanili się we dwoje. Tam też poszli razem… choć umierali w samotności.

Ból trzeci

Państwo Grudzińscy byli bardzo wierzący. Przed wyjazdem do Poznania otrzymali sakramenty. – My też zostaliśmy przez rodziców wychowani w wierze. Codziennie więc modliliśmy się za nich w naszym kościele. Bardzo dużo ludzi gromadziło się razem z nami. Rodzice mieli wielu zaprzyjaźnionych księży. Zdarzało się więc, że jednego dnia były za nich odprawione trzy Msze Święte. Tyle błagań: Różańców, koronek, Eucharystii… Zadaję Panu Bogu pytania… Dzisiaj nie znam na nie odpowiedzi – przyznaje pani Beata, nie ustając jednak w modlitwie.

Ból czwarty

Procedura pochówku osób zmarłych w wyniku COVID-19 jest niełatwa. – Trumny z ciałami rodziców, zamknięte i bez możliwości otwarcia, zobaczyliśmy dopiero na cmentarzu. Nie mogliśmy się z nimi pożegnać wcześniej, zobaczyć ich, ubrać ani nawet dosłać ubrań – opowiada Beata Piechowiak.

Zgodnie z rozporządzeniem Ministerstwa Zdrowia zmarły owijany jest najpierw specjalnym materiałem nasączonym płynem dezynfekcyjnym, aby zneutralizować wirusa znajdującego się na skórze. Mimo to wewnątrz ciała wirus może przetrwać dłużej, dlatego przed umieszczeniem zwłok w trumnie owija się je szczelnie folią, a trumnę wyścieła materiałem z płynem dezynfekcyjnym. – To jest dodatkowy ból – przyznaje córka zmarłych na COVID-19 mieszkańców Piły.

Opisana historia z pewnością będzie miała kolejne odcinki. Czy będą bolały mniej?

Dostępne jest 8% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.