Przeciwniku, kim jesteś?

ks. Wojciech Parfianowicz

To jedno z ważniejszych pytań, które należy sobie zadać w obliczu zamieszania, z jakim mamy do czynienia po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego. Myślę, że zbyt często to pytanie nam umyka.

Przeciwniku, kim jesteś?

Na samym wstępie zaznaczę, że celowo używam słowa "przeciwnik", a nie "wróg". Osobiście bowiem nikogo nie traktuję jako wroga, choć być może sam dla kogoś nim jestem. Byłoby to dla mnie odkryciem nader przykrym. Wrogość postrzegam bowiem jako rodzaj pogardy i chęć zniszczenia tego, kogo za wroga się uważa.

Bycie przeciwnikiem natomiast może, choć nie musi, nosić znamiona szlachetności, dlatego w komentarzu tym słowa "przeciwnik" używam z dużą dozą sympatii.

Sprzeciw jest prawem, którego nikomu odbierać nie wolno, dlatego szanuję tych, którzy w sprzeciwiają się Ewangelii, albo - z czym mamy ostatnio do czynienia - orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie tzw. aborcji eugenicznej. Nie uważam bowiem, że to jedno i to samo - ale o tym później.

Od odpowiedzi na pytanie, kim jest ten, kto się nam sprzeciwia, zależy też często odpowiedź na pytanie, czego dotyczy ów sprzeciw. To z kolei warunkuje, albo powinno warunkować sposób odpowiedzi.

Myślę, że problem wielu z nas, także głęboko wierzących, szczerych ich przekonanych ludzi Kościoła - duchownych i świeckich - polega na tym, że pytania te nie są zadawane, a co za tym idzie, wszyscy lądują w jednym worku, który okłada się tą samą retoryczną pałką.

Stosujemy czasem zbyt prosty podział społeczeństwa na tych, którzy są "ZA" życiem i tych, którzy są "PRZECIW" niemu. W konsekwencji szafujemy argumentami, często bardzo ostrymi, które idealnie pasują do takiej czarno-białej rzeczywistości. Usuwamy ze znajomych, wstawiamy poruszające zdjęcia, polecamy filmy, komentujemy nie biorąc jeńców.

Ale wcześniej warto zadać to pytanie: "Kim jesteś, Przeciwniku?" A zatem, kim są ludzie, którzy weszli w niedzielę do katedry w Koszalinie i nie chcieli jej opuścić, przeszkadzając w ten sposób w przeprowadzeniu nabożeństwa różańcowego? Kim są ludzie, często bardzo młodzi, którzy przeszli ulicami Szczecinka, skandując wulgarne hasła? Kim są ci, którzy zebrali się przy kołobrzeskiej bazylice? Kim wreszcie są ci, którzy w mediach społecznościowych wyrazili swoje poparcie dla protestujących, a przed laty uczestniczyli w rekolekcjach oazowych np. w Lipiu?

Opiszę kilka grup, które widzę i które często nawzajem się przenikają. Są być może ludzie, którzy należą do nich wszystkich jednocześnie.

AntyPiS

Niestety, w pewnej mierze cały ten konflikt jest po prostu kolejną odsłoną wojny polsko-polskiej, przejawiającej się plemiennymi starciami między politycznymi obozami. Ważny temat ochrony życia staje się zakładnikiem tej sytuacji. Chociaż tak właściwie to temat nie ma tu aż tak wielkiego znaczenia.

Nic więc dziwnego, że np. w Koszalinie przedstawiciele konkretnych środowisk politycznych inicjowali ustawianie zniczy przy siedzibie partii rządzącej.

Co w tym kontekście robi Kościół? Dlaczego protesty przenoszą się także pod świątynie? A może, podobnie jak w czasach komunizmu wielu ludzi stawało po stronie Kościoła niekoniecznie dlatego, że całkowicie zgadzało się z jego nauczaniem, tylko raczej dlatego, że był on przestrzenią oporu przeciwko znienawidzonemu reżimowi, tak teraz, wielu ludzi protestujących przed świątyniami, to niekoniecznie zapiekli wrogowie Kościoła, tylko ci, którzy ze znienawidzonym reżimem go kojarzą (z sobie znanych powodów) i to z nim tak naprawdę walczą?

Aborcja jest tu tematem zastępczym, służącym jako wyzwalacz buntu antypisowskiego, albo katalizator niechęci do wszystkiego, co "na lewo". Kościół natomiast obrywa rykoszetem. Dlatego tutaj argumentacja "w temacie" na niewiele się przyda.

Młodzi gniewni

Szczególnie wyraźnie widać ich było w Szczecinku. Wulgarne hasła wykrzykiwały osoby, przynajmniej z wyglądu, bardzo młode. Odnoszę wrażenie, że udział w takich akcjach jest dla nich raczej okazją do wyrażenia ogólnej postawy buntu, kontestowania autorytetów, naturalnej skłonności do zadymy. Także pod koszalińską katedrą widziałem podjeżdżające samochody pełne młodzieży, która zatrzymywała się, patrzyła, co się dzieje i po stwierdzeniu, że już nic - bo zainterweniowała policja - odjeżdżała. Oczywiście, w żaden sposób nie tłumaczy to agresji, ani wandalizmu, czy po prostu zwykłego chuligaństwa.

Wielu młodych ludzi, tych bardziej skłonnych do refleksji, wyraża swój sprzeciw w mediach społecznościowych, czy w rozmowach z rodzicami. Są to nieraz osoby, które uczestniczą w życiu Kościoła, biorą udział w czuwaniach, czy pielgrzymkach. Ich argumentacja często opiera się bardzo mocno na emocjach. To nie jest wada, ale taki życiowy etap, w którym wiele spraw nabiera bardzo ostrych kolorów.

Nie można takich Przeciwników deprecjonować, bagatelizować, lekceważyć, ani sprowadzać do parteru, mówiąc: "Dorośnijcie!". Argumenty emocjonalne nie są złe, tylko niewystarczające. Myślę, że mogłoby się okazać, po spokojnej rozmowie, że niektórzy z tych młodych ludzi są tak naprawdę pro-life.

Doświadczeni bólem

Trudno ignorować fakt, że wielu z tych, którzy sprzeciwiają się orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, ma za sobą ciężkie, osobiste przeżycia, związane np. z dokonaniem aborcji, albo z wychowywaniem niepełnosprawnego dziecka. Są to często dramaty, które trudno opisać w prosty sposób. Ktoś może ze swojego doświadczenia wyciągać błędne wnioski, ale samo to doświadczenie nie podlega dyskusji i pozostaje jedynie skłonić się przed nim z szacunkiem.

Szafowanie wobec takich osób argumentami typu: "Obejrzyj film »Nieplanowane«!", albo pokazywanie im zdjęć uśmiechniętych dzieci z zespołem Downa, jest rodzajem okrucieństwa, albo przynajmniej nietaktem.

Myślący inaczej

To jest być może grupa najliczniejsza. Różnica zdań wynika z wielu kwestii, np. z inaczej rozumianego początku życia ludzkiego, czy sensu cierpienia. Czasami ma tutaj znaczenie światopogląd religijny, choć nie zawsze. Są osoby wierzące, które dopuszczają aborcję pod pewnymi warunkami, a bywają osoby określające się jako niewierzące, które jej nie dopuszczają (kimś takim był np. prof. Wolniewicz). Sądzę, że ma tu także znaczenie zniechęcenie niektórych do instytucji Kościoła, stąd nieraz ich alergiczne podejście do tego, co Kościół głosi.

Różnica zdań w kwestii ochrony życia, która nie przebiega po linii wierzący-niewierzący, chyba najbardziej widoczna jest właśnie w podejściu do orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego.

Są osoby, które rozumują na zasadzie: "Aborcja - nie, zakaz - nie", tzn. jednocześnie nie są zwolennikami aborcji, ale i nie godzą się na jej zakazywanie. Nie są to, jak niektórzy by chcieli, cyniczni mordercy, którzy nienawidzą życia. Ale także i ci, którzy aborcję pod pewnymi warunkami dopuszczają, nimi nie są. Po prostu inaczej widzą porządek społeczny. Tak, mam prawo uznać taką postawę za niespójną; mam prawo powiedzieć: "Mylisz się", albo: "Nie zgadzam się z tobą" - i tylko tyle. Mogę też zadać pytanie: "Dlaczego uważasz, że to jest dobre, aby ktoś decydował o prawie do życia kogoś innego?" - bo ja tak widzę tę kwestię.

Najgorsze co można wobec takich Przeciwników zrobić, to ich ekskomunikować, co współcześnie przybiera niekiedy formę wykreślenia z grona "znajomych".

Cynicy rodem z "Planned Parenthood"

Tak, są tacy ludzie, którzy z pełną świadomością, cynicznie, promują kulturę śmierci. Nie chodzi tu tylko o przynoszący krocie "przemysł aborcyjny", którego przedstawicielami można by uznać organizacje typu "Planned Parenthood", ale także o zwykłych ludzi, którzy za nic mają życie, a aborcję uważają za rodzaj wygodnego zabiegu, który pozwala pozbyć się dziecka - nie w jakichś dramatycznych okolicznościach, ale tak po prostu z wygody. Są wśród nich także osoby, piastujące ważne funkcje społeczne, których celem jest sianie chaosu, nienawiści do każdego, kto ma inne zdanie, a szczególnie do Kościoła i ludzi wierzących. Oni nie mają zamiaru spierać się o prawdę, tylko przy pomocy agresji wprowadzać terror jedynej słusznej ideologii. Jest przejawem naiwności przekonanie, że nie istnieją ludzie, którzy mają po prostu złe zamiary.

Celowo mówię o tej grupie na samym końcu. Myślę bowiem, choć jest to tylko i wyłącznie moje subiektywne odczucie (nie mam dowodów liczbowych), że jest to grupa najmniej liczna. Taki wniosek opieram na tym, że wśród osób, które znam, a które nie podzielają mojego zdania w sprawie, nie znam ani jednej, którą mógłbym do tej grupy zaliczyć.

Nieprzejednanie bez umiejętności niuansowania oraz naiwne przekonanie, że z każdym na ten temat da się w cywilizowany sposób rozmawiać, są dwiema skrajnościami, w które popada ten, kto nie zadaje pytania: "Przeciwniku, kim jesteś?".