Martw się dobrze!

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 48/2020

publikacja 26.11.2020 00:00

O tym, jak przetrwać drugą fazę pandemii, nie wiedząc, czy będzie trzecia, mówi ks. dr Adam Falewicz – duszpasterz, psycholog, psychoterapeuta.

Martw się dobrze! ks. dr Adam Falewicz. ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość

Ks. Wojciech Parfianowicz: Wiadomości o szczepionce na koronawirusa napawają optymizmem. Po kilku miesiącach trwania pandemii wszyscy mają jej dość. Trudno żyje się w ciągłym napięciu, nie wiedząc tak naprawdę, jak długo ten stan jeszcze potrwa.

Ks. Adam Falewicz: Nie wszyscy przeżywają tę sytuację tak samo. Okazuje się, że większy poziom dystresu psychologicznego, czyli dyskomfortu związanego z pandemią, wykazują osoby w wieku od 18 do 35 lat.

Nie seniorzy? Jak to wytłumaczyć?

Na początku pandemii stres związany był bardziej z konsekwencjami bieżącymi...

...zachoruję, umrę, nie będę mógł kupić żywności...

Tak. Natomiast teraz obawy dotyczą już bardziej tego, że zmieni się nasz styl życia. To z kolei bardziej dotyka ludzi młodszych, aktywnych zawodowo i społecznie. Ci, którzy mają bardziej uregulowane życie, np. są już na emeryturze, mogą być pod tym względem spokojniejsi. Ludziom, którzy dopiero wkraczają w życie, pandemia może realnie wiele spraw powywracać.

Nie mówimy tu oczywiście o aspekcie czysto zdrowotnym, bo tutaj wiadomo, że ludzie młodsi mają raczej mniej powodów do obaw. Czego my się tak naprawdę boimy?

Ludzie albo się boją, albo się lękają. To nie jest to samo.

Na czym polega różnica?

Strach ma przedmiot, tzn. jest coś konkretnego, czego się boję, np. właśnie utraty zdrowia, kłopotów w pracy, choroby kogoś bliskiego. Jest to reakcja adaptacyjna, która chroni nas przed niebezpieczeństwem.

Zaczynamy wtedy konkretnie działać, żeby niebezpiecznych skutków uniknąć, np. zakładamy maseczkę, dezynfekujemy ręce, zostajemy w domu?

Tak, natomiast lęk jest uczuciem, które dotyczy sytuacji mniej lub bardziej hipotetycznych. Posłużę się przykładem. Boję się o swoje życie, tak ogólnie, że coś mi się stanie – to jest lęk. Widzę w lesie niedźwiedzia i zaczynam jakoś reagować, np. uciekać – to jest strach. Jeśli pojawia się wiele bodźców zagrażających, a pandemia ich dostarcza, mogą wytworzyć się stany lękowe. To zależy też od predyspozycji osobowościowych.

Niektórym trudno przyznać się do strachu czy lęku. Nie powiedzą, że się boją albo lękają – ewentualnie, że się martwią. To brzmi zdecydowanie bardziej szlachetnie.

Martwienie się samo w sobie jest bezproduktywne i niczemu nie służy. Martwimy się, ponieważ to daje nam pewne poczucie kontroli. Mamy przekonanie, że jesteśmy odpowiedzialni.

Ale czy można się nie martwić? Jeśli się kocha, to raczej nie. Jak więc martwić się dobrze?

Kryterium rozeznania jest pytanie, czy ja pod wpływem tego martwienia się podejmuję jakieś konkretne działania. Martwienie się, które staje się wręcz zamartwianiem, jeżeli nie ma przełożenia na działanie: chronienie się, budowanie zasobów, unikanie czegoś, a staje się biernym tkwieniem w rozmyślaniu o tym, co może się wydarzyć, jest destruktywne. Jeśli więc martwienie się mobilizuje do działań, które są konstruktywne, to wtedy jest to coś pozytywnego. Złe martwienie się jest jedynie snuciem scenariuszy, ale tylko w sferze mentalnej.

Mówiąc bardziej obrazowo: trzeba spróbować wyjść ze swojej głowy?

Tak. Są osoby, dla których samo przejmowanie się staje się sposobem rozwiązywania problemów, podczas gdy realnie nic z tym nie robią. Zamartwianie się jest więc dla nich kuszącym sposobem na to, aby niewielkim kosztem zewnętrznym sprawić w sobie wrażenie, że faktycznie coś robią. Choć z drugiej strony może też być tak, że ktoś pod wpływem martwienia się podejmuje działanie, które jest z kolei nadmiarowe.

Czyli np. martwi się, żeby nie zarazić swoich bliskich, bo przecież ich kocha, albo samemu się nie zarazić, więc całkowicie zrywa z nimi wszelkie kontakty, a sam zamyka się w mieszkaniu i w ogóle z niego nie wychodzi.

Potrzebna jest tutaj tzw. elastyczność psychiczna rozumiana jako zdolność do efektywnego i adekwatnego odpowiadania na wymagania sytuacji. Trzeba się nieustannie pytać, co jest rozsądne w danym momencie. Kiedy mam się chronić, to się chronię, kiedy wchodzić w interakcję, wchodzę w nią. Stresorów w czasie pandemii jest wiele: izolacja społeczna, obawa o zdrowie swoje czy bliskich, o dobrostan, pracę, stan państwa. Wszystko to jednak szybko się zmienia. Chodzi więc o elastyczność, która pomaga dostosować się do danego momentu. Czasami gubimy się i od skrajnego radykalizmu w przestrzeganiu zasad przechodzimy do ich lekceważenia. Chodzi o to, żeby reagować adekwatnie. Czasami przestrzeganie zaleceń sanitarnych może stać się sposobem na ukrycie się. W elastycznym, a więc efektywnym odpowiadaniu na sytuację pandemii mamy do dyspozycji cały repertuar zachowań. W radzeniu sobie z pandemią trzeba też patrzeć na cele długoterminowe.

Nie wystarczy przeżyć. Może się okazać, że pandemia się skończy, a wraz z nią zamkną się obszary naszego życia, które chcielibyśmy, aby trwały nadal.

Dlatego trzeba budować zasoby na przyszłość, a nie tylko myśleć o tym, co tu i teraz. Na przykład mam w perspektywie skończenie studiów, zdobycie pracy, więc mogę podjąć czynności, które przybliżą mnie do tego celu. Jeżeli nie mogę być na uczelni, korzystam z propozycji zdalnych; jeżeli nie mogę trenować na siłowni, robię to w inny możliwy sposób; jeżeli nie mogę spotkać się z bliskimi, utrzymuję z nimi kontakt choćby przez telefon. Można przecież być fizycznie daleko, ale emocjonalnie blisko. Chodzi właśnie o to, żeby uruchomić repertuar elastycznych zachowań.

Bardzo często podkreśla się dzisiaj rolę odporności organizmu w radzeniu sobie z wirusem. Czy istnieją jakieś „przeciwciała” psychologiczne, które mogłyby pomóc nam przetrwać pandemię nie tylko w zdrowiu fizycznym?

Badanie, które przeprowadzono niedawno na Wydziale Medycznym Uniwersytetu w Arizonie, wskazało czynniki zwiększające odporność psychiczną w czasie pandemii. Okazało się, że są nimi m.in.: spędzanie przynajmniej 10 minut dziennie na słońcu, więcej czasu poświęconego ćwiczeniom fizycznym, więcej postrzeganego wsparcia ze strony rodziny, przyjaciół, osób znaczących. Co ciekawe i zaskakujące, ponieważ badanie nie zostało przeprowadzone przez organizację religijną, czynnikiem najważniejszym okazała się większa częstotliwość modlitwy.• wojciech.parfianowicz@gosc.pl

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.