Między naszym a nie naszym

ks. Wojciech Parfianowicz

|

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 12/2021

publikacja 25.03.2021 00:00

Mija 100 lat od wyjazdu z Koszalina jednego z najwybitniejszych duszpasterzy tego miasta. Kim był, kim jest i co mają z tym wspólnego Filipińczycy?

Między naszym a nie naszym Przedwojenna widokówka z kościołem św. Józefa przy Schulstrasse oraz obecna ul. bp. Czesława Domina z tym samym kościołem. ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość

Przed wojną dzisiejsza ul. bp. Czesława Domina nazywała się Schulstrasse. Zmieniła się nie tylko jej nazwa, ale niemal wszystko, tak że miejsce to byłoby trudne do poznania, gdyby nie jeden stały element – kościół pw. św. Józefa. Stoi tam już ponad 150 lat. Ta sama neogotycka fasada i ten sam – „wczoraj i dziś” – Jezus Chrystus zapraszają do środka wciąż innych ludzi, którzy akurat z tego miejsca na ziemi spoglądają w niebo.

Piontek czy Piątek?

Kiedy w latach 30. XVI wieku na Pomorzu nastała reformacja, Kościół katolicki z tych ziem praktycznie zniknął. Katolicy zaczęli się tu znów pojawiać w XVIII wieku. Głównie byli to żołnierze stacjonujący w różnych garnizonach, także w Koszalinie. Władze pruskie zezwoliły na pierwszą Mszę katolicką w tym mieście w roku 1778. Odbywały się one sporadycznie, aż do przybycia do miasta w 1851 roku pierwszego stałego duszpasterza ks. Aleksandra Pfeiffera.

W wyniku ruchów migracyjnych liczba katolików w parafii koszalińskiej rosła, osiągając w 1888 roku 789 osób. Byli wśród nich także Polacy, głównie robotnicy sezonowi, ale i żołnierze. W roku 1870 rozpoczęto więc budowę świątyni św. Józefa, w której aż do 1945 roku pracowało kilku niemieckich duszpasterzy. Wśród nich najwybitniejszą postacią był ks. Ferdinand Piontek (ur. 1878), proboszcz koszaliński w latach 1910–1921.

Jego nazwisko brzmi słowiańsko, ponieważ pochodził on z mającej polskie korzenie górnośląskiej rodziny z Głubczyc. Jak podaje ks. prof. Lech Bończa-Bystrzycki w swojej wydanej niedawno książce przypominającej tę postać, w domu Ferdinanda rozmawiało się tylko po polsku. Przyszły koszaliński proboszcz języka niemieckiego uczył się prywatnie. Nazwisko „Piontek” było natomiast zniemczoną formą nazwiska „Piątek”. Wynikało to z obowiązujących w Prusach, w różnych okresach, zakazów używania języka polskiego.

Ksiądz Ferdinand jednak sam zawsze uważał się za Niemca, choć, jak podaje ks. prof. Bończa-Bystrzycki, czytał także polską literaturę, np. „Pana Tadeusza” czy „Krzyżaków”. Polaków, którzy nie mieli wtedy swojego państwa, otaczał opieką duszpasterską w ich ojczystym języku. Między innymi dzięki niemu w koszalińskim kościele pw. św. Józefa już na początku XX wieku rozbrzmiewał od czasu do czasu język polski – dziś wiemy, że w pewnym sensie proroczo. Ksiądz Piontek odprawiał w Koszalinie Msze św. po polsku. W 1911 roku uczestniczyło w nich ponad 300 osób. Duszpasterz ten spowiadał Polaków, odwiedzał chorych w polskich rodzinach, błogosławił małżeństwa, np. w roku 1916 spośród 9 ślubów w parafii, 6 było polskich.

(Nie)zupełnie inne czasy

Czy historia Koszalina sprzed wojny jest historią także tych jego mieszkańców, którzy żyją tu dzisiaj? Czy ks. Piontka można nazwać poprzednikiem obecnych duszpasterzy? Czy „katolickość” jest w stanie zszyć to, co rozdarte pomiędzy „polskością” a „niemieckością”?

Ksiądz Henryk Romanik, proboszcz parafii katedralnej, do której należy dziś kościół pw. św. Józefa (przed wojną jedyny kościół katolicki w mieście, ponieważ obecna katedra pozostawała w rękach ewangelików), mówi o swoistym „przerwaniu historii” w jej odbiorze społecznym. – Jest świat przed i po roku 1945. Obserwuję w różnych sytuacjach i kontekstach, że nie ma dużego zainteresowania i nie ma wiedzy, jeśli chodzi o to, co przed – przyznaje duszpasterz.

Być może wciąż odzywają się demony wojny, powodujące jednak instynktowną niechęć do tego, co niemieckie. Z drugiej strony, rok 1945 to faktycznie ważna cezura, oddzielająca dwa koszalińskie światy mocno różniące się od siebie politycznie i kościelnie. Przed wojną były tu Niemcy, po wojnie – Polska. Przed wojną większość mieszkańców stanowili ewangelicy, po wojnie – katolicy.

Jednak patrząc na czas proboszczowania ks. Piontka (1910–1921), można odkryć kilka zaskakujących podobieństw tamtego i obecnego Koszalina w wymiarze kościelnym. Na przykład przeciętna frekwencja podczas nabożeństw wynosiła niecałe 17 procent. W Sianowie, który należał do parafii koszalińskiej, była na tyle niska, że Msze św. trzeba było odwołać. Czyż te liczby nie wyglądają znajomo? Wtedy przyczyną słabej frekwencji był stosunkowo krótki czas obecności Kościoła katolickiego na tych ziemiach po wiekach reformacji, ale także brak zakorzenienia miejscowych katolików, którzy przybyli do Koszalina na fali ruchów migracyjnych. Czyż znów to nie brzmi znajomo?

Dzisiaj duszpasterze zmagają się ze zjawiskiem apostazji, czyli porzucania Kościoła. Wtedy ks. Piontek zmagał się z porzucaniem Kościoła wśród swoich parafian, którzy przechodzili do wspólnoty ewangelickiej. Przyczyny odejść były inne niż dzisiaj, głównie związane z tzw. małżeństwami mieszanymi, ale ból utraty wiernych podobny. W roku 1920 koszaliński proboszcz miał 22 takie przypadki porzucenia wspólnoty.

Ksiądz Piontek przeżył również pandemię. W latach 1918–1920 na świecie szalała grypa hiszpanka. W roku 1918 parafia koszalińska notowała znaczny wzrost zgonów z tego właśnie powodu.

Dla kogo?

Przedwojenni katoliccy niemieccy duszpasterze Koszalina nie mogli przypuszczać, że budując kościół pw. św. Józefa, robili to dla Polaków, którzy dziś modlą się tam przed tymi samymi figurami Chrystusa, Matki Bożej i świętych. Ksiądz Piontek zbudował też plebanię, w której mieszkają dzisiaj katedralni wikariusze. Nawet w najśmielszych przewidywaniach nie mógłby tego wymyślić. Koszaliński proboszcz włożył też sporo wysiłku w organizowanie struktur Kościoła w Polanowie, Miastku czy Szczecinku. Szczególnie mocno przyczynił się do budowy plebanii i świątyni w Białogardzie. To ten budynek, który przez lata służył parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa.

Pokolenia Polaków urodzonych na Pomorzu po wojnie mają prawo nazywać tę ziemię swoją ojczyzną. – Nie mogę jednak zapomnieć, że w pewnym sensie chodzę w cudzych butach. Mieszkam w domu zbudowanym przez kogoś innego. Wiedza o tym ubogaca i mobilizuje do działania, aby tego, co ktoś stworzył w niełatwych czasach, nie zmarnować. To jest bardzo ludzkie – mówi ks. Henryk Romanik.

– Nie można ignorować faktu, że niektóre świątynie, w których się modlimy, miały etap cysterski, kamieński z czasów diecezji pomorskiej, reformacyjny, przedwojenny katolicki, jak właśnie kościół pw. św. Józefa, i wreszcie powojenny – dodaje duchowny.

Wydaje się, że losy Kościoła na Pomorzu mogą być dla otwartych umysłów doskonałą lekcją katolickości.

– Niedawno miałem niezwykłe spotkanie w kancelarii. Pojawiła się para Filipińczyków, którzy od jakiegoś czasu pracują w Koszalinie. Są katolikami. Urodziło im się dziecko i postanowili je ochrzcić. Jest ich tutaj kilkudziesięciu. Przygotowujemy dla nich Mszę św. na Wielkanoc po angielsku. Niestety, nie jesteśmy w stanie zrobić tego w ich języku tagalskim. Kiedy ich pytam, czym jest dla nich Koszalin, odpowiadają, że ta nasza Polska tutaj jest ich nową przyszłością. Rodzą się im tutaj dzieci. Chcą tu żyć. Podobnie Ukraińcy, dla których w siedzibie Caritas obok kościoła św. Józefa prowadzone są lekcje języka polskiego – mówi ks. Romanik.

100 lat temu pozbawieni ojczyzny Polacy, rzuceni przez migracyjne prądy na Pomorze, w kościele pw. św. Józefa mogli poczuć się jak u siebie, bo miejscowy proboszcz modlił się z nimi w ich języku. Po 100 latach potomkowie tamtych Polaków są tu dzisiaj gospodarzami i otwierają drzwi kościoła dla przybyłych z daleka Filipińczyków.

– Do końca nie znamy odpowiedzi na pytanie, dla kogo my dzisiaj tworzymy nasz świat. Podejście do życia, pracy, działania na zasadzie, że to zawsze będzie tak, jak my sobie wyobrażamy i planujemy, nie jest dobre – mówi katedralny proboszcz, dzisiejszy opiekun kościoła pw. św. Józefa.

Epilog

Po opuszczeniu Koszalina w roku 1921 ks. Ferdinand Piontek trafił do Wrocławia, czyli stolicy diecezji, do której wtedy Koszalin należał. Został tam proboszczem katedry. Ostatecznie opuścił Wrocław w roku 1946 i przeniósł się do Görlitz, gdzie zajął się tworzeniem nowej niemieckiej diecezji. Został jej pierwszym biskupem. Zmarł w roku 1963 i jest pochowany przy tamtejszej katedrze.

Między naszym a nie naszym   Grób bp. Piontka w Görlitz. ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość

Dostępne jest 6% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.