Mówmy o ludziach, nie o uchodźcach

Karolina Pawłowska

|

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 32/2021

publikacja 12.08.2021 00:00

Z obozu na greckiej wyspie przywiozła obraz i całą głowę ludzkich historii. Ale sporo też tam zostawiła: kawałek serca i wiele stereotypów.

− Chciałabym tam wrócić – zapewnia Monika Czajka. − Chciałabym tam wrócić – zapewnia Monika Czajka.
Karolina Pawłowska /Foto Gość

Monika Czajka za Sławoborza razem z jedenastką młodych ludzi wzięła udział w wyjeździe zorganizowanym przez Caritas Polska i Wspólnotę Sant’Egidio. Przez dwa tygodnie pomagali 4,5 tys. mieszkańcom obozu Moria, uchodźcom z Syrii, Afganistanu, Iraku, z pogrążonych w kryzysie humanitarnym krajów Afryki Subsaharyjskiej.

Obozy beznadziei

Grecka wyspa stała się dla cudzoziemców pułapką i więzieniem – na przyznanie decyzji o azylu czekają tu nawet latami. – Wiedziałam właściwie czego się spodziewać. Przygotowywałam się wcześniej do wyjazdu, temat buzował mi w głowie od dawna. Ale i tak przeżyłam wstrząs. Nadal jest we mnie bardzo wiele emocji. Wstrząsające jest to, że ludzie żyją tak nawet po kilka lat. A z drugiej strony porusza, że mimo wszystko wciąż nie tracą nadziei, że próbują stworzyć namiastkę domu i normalności dla siebie i dla dzieci – opowiada Monika.

Zostawiła w obozie kawałek serca i sporo stereotypów. – Wypełniając kwestionariusz w rejestracji, pytałam o numer telefonu. Część nie rozumiała, w końcu ktoś zapytał: „chodzi ci o whatsappa?”. Pierwsza myśl: to oni korzystają z komunikatorów internetowych? Dopiero po chwili refleksja: przecież ci ludzie nie spadli z nieba, nie dotarli tutaj wehikułem czasu z odległej epoki. I my, i oni żyjemy w XXI wieku – śmieje się.

Przed wyjazdem w jej rozmowach często pojawiał się motyw strachu. – Boimy się, że przyjadą terroryści, tymczasem sytuacja jest odwrotna. To warunki panujące w obozie, frustracja, brak perspektyw, nadziei, wykształcenia dla dzieci sprawią, że wśród tych ludzi zaczną pojawiać się ekstremiści – zauważa Monika. Sprawią to lata bez opieki medycznej, edukacji, dostępu do wody, sanitariatów, środków higieny, pożywienia. Bezczynność, zawieszenie, oczekiwanie, brak wpływu na własny los, poczucie zapomnienia i porzucenia.

Lepiej niż tam

– Od wielu stereotypów byłam wolna jeszcze przed wyjazdem, a mimo to na miejscu przekonałam się, że myślałam o „uchodźcach”, „ofiarach”, o liczbach i statystykach. Na miejscu zobaczyłam konkretnego człowieka, który ma imię, rodzinę, marzenia, swoją historię – najczęściej dramatyczną – podkreśla.

Część poznała w prowizorycznej restauracji, gdzie przygotowywali i wydawali żywność. – Pytaliśmy naszych gości m.in. dokąd chcieliby trafić. Najczęściej wskazywali Niemcy, niekiedy Francję czy Włochy. Wielu mówiło, że po prostu chcą wydostać się z obozu. A jeden mężczyzna powiedział, że on może tu zostać. Zdziwiłam się, bo od trzech lat mieszka w namiocie z wieloma współlokatorami, nie ma nawet bieżącej wody. Uświadomiłam sobie, jak wiele złego musiało się wydarzyć w Afganistanie, a przecież oficjalnie nie ma tam już wojny – mówi Monika.

Z obozu przywiozła namalowany przez żyjących w Morii artystów obraz. Ale też wiele zasłyszanych historii, które zostaną w niej na długo. – Nie spotkałam nikogo, kto trafił na Lesbos po prostu dlatego, że chciał lepiej zarabiać. Główne przyczyny to działania wojenne i prześladowania etniczne. A także głód. Jedna z wolontariuszek opowiadała o dziewczynie, którą rodzina po prostu sprzedała, żeby mieć jedzenie. Słuchaliśmy takich historii i mieliśmy wrażenie, jakby ktoś streszczał nam film i to o dawnych czasach. Niewyobrażalne, żeby takie rzeczy działy się na świecie dzisiaj. A dzieją się – zauważa.

Ewangelia w praktyce

Przyznaje, że pomocą była obecność bp. Krzysztofa Zadarki, który m.in. odprawiał Msze św. dla wolontariuszy. – Dodawał nam otuchy, mówiąc, że to, co robimy ma sens. Przyjmowanie tych ludzi, dzielenie się z nimi, bycie z nimi – to Ewangelia. Nie sprawię, że otworzą się granice, że ich warunki bytowe się poprawią, ale mogę sprawić, żeby chociaż przez jakiś czas poczuli się ludźmi, a nie uchodźcami. Choćby pozwolić im, żeby nas ugościli. Wysłuchać, pogadać, pośmiać się ze zwykłych rzeczy, powygłupiać z dziećmi, sprawić im frajdę szaloną zabawą. Drobiazgi. Ale przywracają godność – tłumaczy Monika i opowiada o zajęciach w prowadzonej przez wspólnotę Szkole Pokoju. – Razem z dziećmi przyszła Syryjka. Było dużo śmiechu, wygłupiania się, pomagała nam też posprzątać. Pięknie śpiewała, ale po angielsku mówiła bardzo słabo. Resztką wody, niedopitej przez dzieci, narysowała na ziemi wielkie serce. Dla nas. Jest w Morii od kilku lat i dzięki naszej obecności poczuła się przez chwilę szczęśliwa. Bo mogła się z nami śmiać, oderwać od obozowej beznadziei – opowiada Monika.

Swój pobyt na Lesbos wolontariusze dokumentowali na facebookowym profilu Poznani_nieznani, mając nadzieję, że dotrą do swoich znajomych, sąsiadów. – Najważniejsze jest nasze świadectwo. Przekazy, które docierają z mediów, najczęściej są wyłącznie sensacyjne: mówi się o pożarach, o eskalacji napięcia, o przeludnieniu, zagrożeniu. Nie mówi się o ludziach − dodaje.

Dostępne jest 6% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.