Już jesteśmy w sercu Maryi

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 15/2022

publikacja 14.04.2022 00:00

O tym, jak rozumieć wydarzenia w Ukrainie, jak widzą je Białorusini i jak pomagać uchodźcom, mówi s. Konstancja Olena Łagowska, nazaretanka z Żytomierza.

Siostra odkryła powołanie zakonne przed 25 laty. Chociaż o nim nie marzyła, poszła za jego głosem w przekonaniu, że to Pan Jezus ją wybrał. Siostra odkryła powołanie zakonne przed 25 laty. Chociaż o nim nie marzyła, poszła za jego głosem w przekonaniu, że to Pan Jezus ją wybrał.
Katarzyna Matejek /Foto Gość

Katarzyna Matejek: Jak Siostra trafiła do naszej Caritas?

S. Konstancja Łagowska: Poprosiłam moją przełożoną, by pozwoliła mi przyjechać z Białorusi do Polski, by włączyć się w wolontariat na rzecz moich rodaków. W internecie znalazłam telefon do księdza dyrektora waszej Caritas i zgłosiłam się.

Jest Siostra Ukrainką, a dobrze zna język polski.

Mam polskie korzenie po dziadkach – Żytomierz kiedyś był polskim miastem. Również moi rodzice nigdy nie ukrywali tego, że są Polakami. Ja jednak mam już narodowość ukraińską. Dużo jednak wiąże mnie z Polską. Chociaż w domu nie mówiło się po polsku, modliliśmy się w tym języku, także na Mszy św. Obecnie odbywam tu studia na Wydziale Teologii w Częstochowie.

Jak liczna jest wspólnota nazaretanek w Ukrainie?

Nie jest duża. To siedem Ukrainek i dziewięć Polek. Nazaretanki mają też swoje domy w Kijowie, Browarach, Gniewaniu i Chersoniu. Z początkiem wojny księża zadbali o to, by z Chersonia wywieźć siostry. Przebywają obecnie w Polsce.

Mieszka Siostra w Polsce, należy do prowincji w Białorusi i jest Ukrainką. Opatrzność przeprowadziła Siostrę przez wiele krajów.

Formację zakonną rozpoczęłam w Białorusi, a konkretnie w Grodnie i Nowogródku. Potem pracowałam w Lidzie i współpracowałam z siostrami na misji w Kazachstanie. Po latach wróciłam do Ukrainy. A z powodu studiów (studiowałam najpierw pedagogikę na KUL-u) przyjechałam na kilka lat do Polski. W Krakowie zdobywałam doświadczenie pracy w szkole katolickiej. Takich szkół w Ukrainie nie ma, dlatego zrodziło się we mnie marzenie, by podobne szkoły założyć w ojczyźnie. Tym bardziej że taka możliwość otworzyła się przed Kościołem.

Po latach znów trafiła Siostra do Białorusi. Jak białoruscy katolicy reagują na informacje o agresji Rosji w Ukrainie?

Młodzież jest bardzo dobrze zorientowana w temacie, lepiej niż ja, która jestem przecież Ukrainką. Ubolewają nad tym, mają ogromne rozterki co do swoich życiowych wyborów: czy wyjechać z Białorusi do miejsca, gdzie można normalnie żyć i rozwijać się, czy zostać z rodziną, bliskimi. Boją się reżimu i czują, że zostając, nie znajdą sił, by się mu przeciwstawić. Już sam widok licznie obecnych w Białorusi żołnierzy rosyjskich nie pozostawia złudzeń. Nie mówiąc o tym, że nie są w stanie zaufać własnym służbom. Za niewłaściwy SMS, słowo powiedziane przez telefon można trafić do więzienia. Wielu młodych opuszcza więc ojczyznę, inni się wahają.

Nie obawiają się, jak będą odebrani w Europie?

Obawiają. Czują, że ta możliwość przed nimi się zamyka – są przecież Białorusinami. To dla Europejczyków teraz prawie to samo co być Rosjanami. Boją się odrzucenia, nawet agresji. Niektórzy już wracają z Polski do Białorusi, bo Polacy ich miejsca pracy wolą teraz oddać Ukraińcom. Jest wielu Białorusinów, którzy myślą: „Grzech leży też i na nas”, mając świadomość, że ich ojczyzna współpracuje z Rosją. Jedyną ich bronią jest cicha modlitwa, by ich rodacy nie walczyli przeciw Ukrainie. To tym ważniejsze, że często Ukraińcy i Białorusini są połączeni więzami rodzinnymi, bliscy z obu krajów odwiedzają się w święta, wakacje.

W jaki sposób wspierają ich nazaretanki?

Już w pierwszych dniach wojny zwróciłyśmy się o pomoc duchową do naszych męczenniczek z Nowogródka, które w czasie drugiej wojny światowej oddały życie za rodziny. „Siostry, to jest wasz czas, działajcie” – wołałyśmy do nich. Dołączyło do nas wiele osób i do tego czasu Białoruś nie przystąpiła do wojny. Wierzymy, że to także owoc tej modlitwy. Poza tym organizujemy spotkania przy parafiach, katechezy, rozmawiamy. Białorusini czują, że mimo wszechobecnego kłamstwa prawdę można jeszcze znaleźć w Kościele. Więcej ludzi przychodzi do świątyń, zarówno do katolickich, jak i do cerkwi. Zresztą w Ukrainie podobnie.

Tu, w koszalińskiej Caritas, pomaga teraz Siostra swoim rodakom.

Kiedy przychodzą do biura z jakąś sprawą, widząc habit, od razu podchodzą właśnie do mnie – czy to wierzący, niewierzący, prawosławni czy katolicy. Nie pytam o wiarę, ale kiedy mówię, że musimy się w tej sytuacji razem modlić, to wszyscy potwierdzają: tak, siostro. Do kościołów w Polsce przychodzą nawet ci, którzy w ojczyźnie nie byli praktykujący czy w ogóle ochrzczeni. Każdy z nich rozumie, że tylko siłą Bożą jesteśmy mocni.

Jak można to wykorzystać duszpastersko?

Pokazać, że drzwi Kościoła są otwarte. Że Kościół to nie tylko pomoc charytatywna, Caritas, ale Bóg, który czeka na każdego, by leczyć rany, szczególnie duchowe. Warto, by w Polsce było jak najwięcej miejsc, gdzie Msze św. odprawiane są po ukraińsku. Słysząc swój język, Ukraińcy od razu się otwierają. W Ukrainie popularne jest błogosławienie dzieci. Teraz dla matek wystraszonych losem swoich dzieci, którym brakuje ojca, byłaby to wielka pomoc i uspokojenie. W tym sensie kapłani mogą stać się ojcami dla tych dzieci.

Czego unikać w kontaktach z uchodźcami, co ich rani?

Unikajmy zniecierpliwienia. Ich pierwsza reakcja na naszą pomoc może nas nieprzyjemnie zdziwić – podstawowym odruchem teraz jest samoobrona. Może zgorszyć nas, że mama prawie nie zajmuje się swoim dzieckiem, za to godzinami „siedzi w telefonie”, szuka informacji o bliskich, chodzi, płacze, niczego nie chce. A znowu ktoś inny pragnieniem czegoś kompensuje sobie to, co stracił w ojczyźnie. Ukraińscy księża rozumieją to, więc podpowiadają uchodźcom, by nie byli wybredni, kiedy coś otrzymują, by okazywali wdzięczność. Ale to nie zawsze zadziała, dlatego potrzebne są zrozumienie i cierpliwość.

I wytrwanie w niesieniu pomocy.

To już widać. Po intensywnych działaniach przychodzi czas świadczenia pomocy długodystansowej. Musimy i my zatrzymać się, zobaczyć, co się z nami dzieje, bo może i my potrzebujemy umocnienia. Widzę to u sióstr, księży i wolontariuszy pracujących z Ukraińcami: padają z nóg, a więc muszą mieć czas dla siebie, na modlitwę, na umocnienie. Pomagać trzeba roztropnie, żeby się nie wypalić.

Czy w gorączce wojennej udaje się znaleźć czas na modlitwę?

W Żytomierzu nazaretanki zaangażowane są w Caritas, niesienie pomocy mieszkańcom, rozdzielanie darów. Podobnie w Kijowie, gdzie pracują w parafialnych piwnicach. Ale wieczorem gromadzą się na modlitwę. Łączą się online na modlitwę różańcową z siostrami z Ukrainy, Białorusi, Rosji, Polski i innych krajów oraz z naszym stowarzyszeniem rodzin. Łącznie modli się co wieczór ok. 200 osób.

Papież Franciszek zawierzył Ukrainę Niepokalanemu Sercu Maryi. Czy rzeczywiście wyrażało to wolę Ukraińców?

Nasze siostry będące w tamtym momencie w Ukrainie powiedziały chwilę później w tym naszym internetowym Różańcu: „Już jesteśmy w sercu Maryi”. Znam wielu ludzi, którzy bardzo czekali na ten akt, wręcz wierzyli, że 25 marca będzie przełom, koniec wojny. Było to dla nich ważne – czuć, że w tej tragedii jest z nimi Kościół, jest Pan Bóg. To dodało im zapału, by nieustannie się modlić.• katarzyna.matejek@gosc.pl

S. Konstancja Olena Łagowska

pochodzi z Żytomierza w Ukrainie. Aktualnie należy do prowincji w Białorusi, ale przebywa w Polsce, by służyć w wolontariacie na rzecz uchodźców. Czyni to m.in. w koszalińskiej Caritas..

Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.