Nasza Pięćdziesiątnica

Karolina Pawłowska

|

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 21/2022

publikacja 26.05.2022 00:00

O dojrzewaniu do miłości, wychylaniu się ku przyszłości i odważnym wychodzeniu z jubileuszowego Wieczernika w przededniu świętowania 50. urodzin diecezji mówi jej pasterz bp. Edward Dajczak.

– Jubileusz to nie koniec, to nowy etap dojrzewania – przekonuje biskup. – Jubileusz to nie koniec, to nowy etap dojrzewania – przekonuje biskup.
Karolina Pawłowska /Foto Gość

Karolina Pawłowska: 10 lat temu po raz pierwszy ogłosił Ksiądz Biskup rok jubileuszowy, czas łaski, darowania długów, zwrócenia się ku Bogu. Tamto świętowanie dla wielu diecezjan i księży było jak wybuch supernowej. Wniosło świeżość i nowość, której potrzebowaliśmy.

Bp Edward Dajczak: Bardzo mi na tym zależało, żeby to był rodzaj duchowej eksplozji. Potrzeba było swego rodzaju wybudzenia i nabrania odwagi do spontaniczności. Zobaczyliśmy, że możemy się modlić nie tylko – ogromnie potrzebnymi – tradycyjnymi formami nabożeństw. Odważyliśmy się wznosić ręce, śpiewać, tańczyć przed tronem Pana. Czuło się oczekiwanie na nowe. Moją intencją było wówczas zaproszenie do tego, by być razem na modlitwie pełnej życia.  

Wówczas główną myślą była alegoria 40-letniej tułaczki Izraelitów. Powtarzał nam Ksiądz Biskup, że już koniec niepewności, tymczasowości. Czy po tych 10 latach od tamtego wydarzenia jesteśmy bardziej u siebie?

Myślę, że tak. Podam jeden wymowny przykład. Większość pogrzebów księży do tej pory odbywała się poza terenem diecezji, w rodzinnych stronach, z których przyjechali. Tu byli w pracy duszpasterskiej, wykonywanej z sercem i gorliwie, nawet przez dziesięciolecia w jednej parafii, ale chcieli wrócić do siebie. Kolejne pokolenia księży, którzy pracują, są już stąd – z tej ziemi, z tych rodzin, z tego seminarium. To ważne.

Tegoroczne świętowanie ma dwa akcenty: koszaliński – w amfiteatrze i skrzatuski – w diecezjalnym sanktuarium.

W stolicy diecezji wybraliśmy amfiteatr, bo nie mamy tak dużego kościoła, który pomieściłby tylu wiernych. Amfiteatr oferuje 4 tys. miejsc oraz przestrzeń wokół obiektu, gdzie postawimy telebim. Chciałbym, żeby dzień później, w niedzielę, świętowanie przeniosło się do wszystkich parafii, obejmując w ten sposób całą diecezję. Drugi przystanek, wrześniowy, to diecezjalne sanktuarium. 10 lat temu było to zupełnie inne miejsce niż teraz. Niekiedy moje decyzje dotyczące Skrzatusza były przyjmowane sceptycznie. Zrozumiałem, dlaczego tak jest, gdy uświadomiłem sobie, że w świadomości diecezjan Skrzatusz nie był powszechnie obecny jako diecezjalne sanktuarium. Tymczasem diecezja musi mieć duszę. A skrzatuskie sanktuarium to cztery wieki modlitwy, przemiany ludzi, cudów dokonujących się w konfesjonale i poza nim. Nie trzeba było szukać lepszego miejsca. Kiedy pierwszy raz jako biskup diecezji przyjechałem do Skrzatusza, przeraził mnie stan świątyni. Uklęknąłem w pierwszej ławce i obiecałem Matce Bożej, że zrobimy tu sanktuarium. Dzisiaj, widząc zmiany, jakie tam zaszły, czując, jak to miejsce tętni duchowym życiem, chyba już wiemy, po co diecezjalne sanktuarium, czemu ono służy. Sądzę, że to był moment łaski, za który trzeba dziękować.

I zachwytu skrzatuską Pietą, która – jak często Ksiądz Biskup podkreśla – jest tak bardzo na nasze czasy.

To niesamowite, że przed wiekami artysta wyrzeźbił twarz Maryi jakby wbrew tradycji: nie zrozpaczoną, zbolałą, ale patrzącą w dal z wiarą, że to nie jest koniec. W obecnym świecie, tracącym nadzieję, z optyką skróconą do tu i teraz, bez perspektywy wieczności, ta Pieta jest inspirującym darem. Stąd to wezwanie zrodzone na modlitwie: Matka miłości zranionej i naszej nadziei. Nie ma wątpliwości, że kult Matki Bożej ze Skrzatusza się rozwija. Opowiadano mi o małym chłopcu, który w modlitwie spontanicznej poprosił, żeby pomodlić się o... „zdrowie dla Pani Skrzatuskiej”. Kiedy zapytano go dlaczego akurat o zdrowie, wyjaśnił, że tak często jest wspominana w modlitwie, że chyba musi być bardzo chora. To oczywiście żartobliwa historia, ale bardzo mnie ucieszyła, bo wybrzmiewa w niej istota rzeczy: często zwracamy się do Niej i przywołujemy orędownictwa Skrzatuskiej Pani, szukamy u Niej ratunku, wspominamy Ją, prosimy, żeby prowadziła nas do Jezusa.  

W podziękowaniu nałożymy Jej nasze jubileuszowe korony – stworzone nie tyle z metalu, ile z dobra.

Zacznę od dygresji. Pisząc swoją pierwszą encyklikę „Bóg jest miłością”, papież Benedykt XVI odwołał się do czegoś dla wiary decydującego. My niestety ciągle próbujemy widzieć Pana Boga jednostronnie w kategoriach prawa i naszych powinności wobec Niego. Ojciec Święty podaje „istotę wiary chrześcijańskiej: „Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim” (J 4,16) i w tym samym wierszu podaje „zwięzłą zasadę chrześcijańskiego życia: Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam”. Te słowa wyznaczają nam kierunek naszej chrześcijańskiej formacji. Koronacja Jezusa i Maryi koronami miłości jest dziękczynieniem, a jednocześnie modlitwa i czyny miłości odpowiedzią na obdarowanie nas miłością.

Drugi obraz, który Ksiądz Biskup przywołuje, to dialog Jezusa z Piotrem.

Polskie tłumaczenie trochę to zamazuje, bo „miłuję” i „kocham” to właściwie synonimy. Tymczasem Jezus dwukrotnie pyta Piotra o agape – miłość najwyższą, gotową na ofiarę, a Piotr deklaruje fileo – miłość przyjaciela, bo do innej jeszcze nie dorasta. Więc Jezus schodzi do jego poziomu i zadaje pytanie: Filo me? To niesamowity przekaz o tym że Bóg potrafi cierpliwie czekać, aż człowiek dorośnie do miłości większej. Jako diecezja włożymy w te korony tyle miłości, na ile nas dzisiaj stać. Tylko Bóg będzie wiedział, ile jej naprawdę jest w naszych sercach i przyjmie ją, podobnie jak przyjął niedoskonałą miłość apostoła Piotra. Ale zarazem zapowiedział mu, że przyjdzie czas, kiedy dojrzeje do miłości większej, gotowej nawet na ofiarę. Dlatego my też musimy powiedzieć: jubileusz to nie koniec, to nowy etap dojrzewania. Dziękujemy za to, co już się dokonało, ale nie zatrzymujemy się. Mamy świadomość, że w kolejne 50-lecie trzeba wejść z jeszcze większym zapałem i gorliwością. A ponieważ żyjemy w tak szybko zmieniającym się świecie, trzeba będzie dużo modlitwy, słuchania Ducha Świętego, gorliwości w pracy duszpasterskiej, podejmowania nowych decyzji i dużo odwagi.  

Mówi Ksiądz Biskup, że jubileusz nie tyle podsumowuje, co wychyla się do przodu.  

Otwiera następne 50-lecie. Dlatego zależało mi, żeby synod, który wyznacza nam kierunek działania, zbiegał się z jubileuszowym świętowaniem. Dziękuję Bogu, że pandemia nie zatrzymała prac synodalnych.

Jaki ma być Kościół koszalińsko-kołobrzeski jutra? 

Bardzo bym chciał, żeby był bardziej wspólnotowy. Z większą ilością aktywnych świeckich i większą grupą przekonanych do tej aktywności księży. Ze zrozumieniem, że poszczególne posługi – od biskupiej począwszy – są po to, by wspólnocie służyć i ją inspirować. Przed nami przyspieszony kurs takiego myślenia, wymuszony także bolesnym doświadczeniem spadku powołań kapłańskich. Rzeczywistość wymusza proces angażowania świeckich i przygotowywania ich do podejmowania nowych zadań duszpasterskich. Świadomość takiej potrzeby wybrzmiewała też w konkluzjach wielu zespołów synodalnych. Są parafie, w których to już się dokonuje, a są i takie, w których w niedzielę nawet o lektora trudno. A przecież minęło tyle lat od soboru, który uświadomił nam, że celebracja liturgii należy do nas wszystkich, nie tylko do księdza, który jej przewodniczy.

Diecezja odpowiedzialna za wspólnotę i modląca się we wspólnocie.

Mam w głowie świadectwo kard. Krajewskiego, który opowiadał, że na początku posługi jako papieskiego jałmużnika Ojciec Święty Franciszek często go pytał: „Czy byłeś dzisiaj już na adoracji?”. Jeśli u schyłku dnia jeszcze mu się to nie udało, papież przestrzegał, żeby nie stał się pracownikiem socjalnym Watykanu. Nie da się nieść miłosierdzia bez odniesienia do Jezusa. I w drugą stronę: najtragiczniejsze, co może spotkać Kościół, także koszalińsko-kołobrzeski, to oddzielenie wiary od codzienności, czyli zamknięcie jej w przestrzeni liturgicznej, w odmawianiu pacierza, bez przenoszenia jej do życia rodzinnego, do pracy, do codziennych postaw i wyborów. A to musi być jedno. Chciałbym, żeby jubileusz był naszą Pięćdziesiątnicą. Żebyśmy wyszli z Wieczernika z większą odwagą działania, z nadzieją patrzyli w nowe półwiecze i byli gotowi podjąć wyzwania, które ono niesie.

 

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.