Ależ proszę, ależ nie!

ks. Wojciech Parfianowicz

|

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 28/2022

publikacja 14.07.2022 00:00

Dziś dużo mówi się o asertywności. Kiedy jedno „nie” wypowiedziane w słusznej sprawie, kosztuje życie, wtedy mamy do czynienia z czymś więcej.

Siostra Berenika trzyma obraz z wizerunkami swoich współsióstr. Ich liturgiczne wspomnienie przypada 11 maja. Siostra Berenika trzyma obraz z wizerunkami swoich współsióstr. Ich liturgiczne wspomnienie przypada 11 maja.
ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość

Lubiesz jest niewielką miejscowością w połowie drogi między Mirosławcem a Człopą, niedaleko Tuczna. Do znanego w całej diecezji Skrzatusza jest stamtąd zaledwie 35 km. Znacznie dalej, bo prawie 400 km trzeba przebyć z Lubiesza do Nysy, po drodze mijając Wrocław.

Co łączy Lubiesz, Nysę i Wrocław? Życie pewnej niezwykłej osoby. Łucja Heymann urodziła się 19 kwietnia 1875 roku właśnie w Lubieszu, w parafii Marcinkowice, jako córka Jakuba Heymanna i Apolonii z d. Harske. Dwa dni później została ochrzczona albo w kościele parafialnym w Marcinkowicach, albo w samym Lubieszu. Co do tego nie ma pewności. Oryginalna księga chrztów, w której fakt udzielenia sakramentu jest odnotowany, znajduje się w Archiwum Diecezjalnym w Koszalinie.

24 marca 1945 Łucja Heymann, jako s. M. Sapientia, poniosła śmierć męczeńską w Nysie na Dolnym Śląsku. 11 czerwca 2022 roku we Wrocławiu została beatyfikowana wraz z dziewięcioma innymi siostrami elżbietankami bestialsko zamordowanymi przez czerwonoarmistów „wyzwalających” świat od wojennego zła.

Świętość z zaskoczenia?

Choć zaraz po czerwcowej beatyfikacji w parafii Marcinkowice odbyła się pierwsza prezentacja nowej błogosławionej, nie wszyscy mieszkańcy Lubiesza zdają sobie sprawę z tego, że z ich miejscowości pochodzi ktoś taki.

– Błogosławiona? Stąd? Ciekawe – mówi mężczyzna spotkany przy skrzynkach pocztowych znajdujących się niedaleko kościoła. Po chwili jednak pojawia się ktoś jeszcze i temat męczennicy z Lubiesza schodzi na dalszy plan. Czyżby męczeństwo nie robiło już dziś na ludziach wrażenia? A może jest zupełnie odwrotnie, jednak fakt, że w którymś ze stojących wzdłuż ulicy domów (nie ma pewności, w którym) – może więc nawet w tym, w którym dziś mieszkam ja – na świat przyszła męczennica, wydaje się zwyczajnie nieprawdopodobny?

Siostra Berenika, elżbietanka pracująca w pobliskim Tucznie, przyznaje, że pochodzenie jednej z 10 błogosławionych i dla niej było niespodzianką. – Początkowo my też o tym nie wiedziałyśmy. Teraz to dla nas wielka radość, że mamy naszą błogosławioną, która w dodatku jest stąd – mówi siostra.

A jak s. M. Sapientia została męczennicą? Może właśnie sam ten fakt zdarzył się trochę z zaskoczenia? Franciszkanin o. Zdzisław Kijas, relator w procesie beatyfikacyjnym elżbietanek, na podstawie skąpych świadectw, które się zachowały, opisuje tamten dzień w następujący sposób: „W nocy z 23 na 24 marca oddziały radzieckie wkroczyły do Nysy. Rozpoczęły się dla miasta czarne dni. Siostry były stale i brutalnie zaczepiane. Nic jednak nie zapowiadało tego, że Bóg poprosi s. M. Sapientię o złożenie świadectwa miłości przez ofiarowanie swojego życia” – czytamy w opisie zawartym w publikacji „Dziesięć panien mądrych”. Wszystko wydarzyło się w zakonnym refektarzu, w sobotę przed Niedzielą Palmową, a więc na chwilę przed rozpoczęciem Wielkiego Tygodnia. Na podstawie zeznań świadków o. Kijas pisze: „Żołnierze zaczęli im się bacznie przyglądać, szukając pośród nich osób młodych, w wiadomych celach. Po pewnej chwili jeden z nich podszedł do siedzącej niedaleko pieca młodszej siostry. Chwycił ją mocno, aby wyprowadzić na zewnątrz. Broniła się, błagając o ratunek. Żołnierz nie zamierzał jednak ustąpić. S. M. Sapientia z przerażeniem przyglądała się tej scenie. Nie mogła pozostać bezczynna. Podeszła więc do żołnierza, błagając go o odstąpienie od niecnych zamiarów. »Ależ proszę, ależ nie! Proszę tego nie robić. Tak nie można! Proszę!«”.

Na te słowa żołdak przyłożył broń do jej głowy i oddał strzał. Siostra zginęła natychmiast. Według relacji świadków jej odwaga przyczyniła się do ocalenia młodszej siostry.

Czy rzeczywiście mamy tu do czynienia z zaskoczeniem? A może jest tak, jak mówił w 2010 roku w Castel Gandolfo papież Benedykt XVI: „Skąd bierze się siła, by stawić czoło męczeństwu? Z głębokiego i ścisłego zjednoczenia z Chrystusem, które uzdalnia nas do ofiarowania własnego życia z miłości do Chrystusa i do Kościoła, a także do świata”.

Jak podaje o. Kijas, s. M. Sapientia niczym szczególnym się nie wyróżniała. Po prostu ofiarnie pracowała z chorymi, jednak „miała ukryte dla wielu, bogate życie wewnętrzne”.

Może, żeby w odpowiednim momencie być w stanie powiedzieć „nie” wobec okrutnego zła, musiała wypowiedzieć Panu Bogu wyraźne „tak” na długo wcześniej? Z pewnością przygotowanie do tej decydującej w jej życiu chwili rozpoczęło się już w Lubieszu.

Co dalej z męczennicą z Lubiesza?

– Na pewno szkoda byłoby taką sytuację zaprzepaścić – mówi s. Berenika, elżbietanka z Tuczna, zwracając uwagę na to, że wielkie sprawy mogą równie dobrze rozpocząć się na przysłowiowym końcu świata. – Przecież sam Pan Jezus też urodził się w niewielkim Betlejem – mówi siostra, podkreślając, że świętość jest możliwa wszędzie. Nie ma przecież żadnych przeszkód, żeby świętymi, niekoniecznie wyniesionymi na ołtarze, zostali także współcześni mieszkańcy Lubiesza, Marcinkowic czy Tuczna.

Dlatego przed lokalnymi duszpasterzami i zaangażowanymi parafianami stoi teraz trudne zadanie propagowania postaci bł. M. Sapientii. Po wspomnianej już pierwszej prezentacji szykują się kolejne kroki. – Myślimy o obrazach lub płaskorzeźbach z wizerunkiem siostry, które zostaną umieszczone w kościele parafialnym w Marcinkowicach oraz w Lubieszu – mówi ks. Czesław Łącki, proboszcz, mając nadzieję na rozwój kultu miejscowej błogosławionej.

Duszpasterz zwraca uwagę na szczególny rys świętości bł. s. M. Sapientii, który związany jest z okolicznościami śmierci: – Ona zginęła w obronie czystości swojej współsiostry. Myślę, że w dzisiejszych czasach jest to bardzo mocny symbol.

Z terenu obecnej diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej pochodzi jeszcze jedna osoba wyniesiona na ołtarze. Jest to bł. Bronisław Kostkowski, kleryk, który zginął w obozie w Dachau. Urodził się w roku 1915 w Słupsku i jest patronem tego miasta.• Pisaliśmy o nim m.in. w tekście „Historia pewnej sutanny”, który jest dostępny na naszej stronie internetowej: www.koszalin.gosc.pl

Dostępne jest 17% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.