Sześć dekad przy organach

Karolina Pawłowska

|

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 42/2023

publikacja 19.10.2023 00:00

Opuszczając nocą przemyską szkołę, miał w kieszeni jedynie list polecający i bilet na drugi koniec Polski. 60 lat później wciąż wiernie wypełnia poleconą mu służbę w Sławnie.

1 października Władysław Kuras rozpoczął 61. rok pracy organistowskiej. 1 października Władysław Kuras rozpoczął 61. rok pracy organistowskiej.
Karolina Pawłowska /Foto Gość

Znają go doskonale wierni sławieńskich parafii, bo przez sześć dekad grał w obydwu miejskich świątyniach. Najpierw u św. Antoniego, potem – po podziale administracyjnym – w kościele Mariackim. Kilkanaście lat temu wrócił do instrumentu, przy którym zaczęła się jego organistowska służba. – To dźwięczna, ale niewdzięczna praca – uśmiecha się Władysław Kuras. Bo nie brakowało ani chwil pięknych, wzruszających, ani tych gorzkich, kiedy cierpiała zawodowa ambicja lub po osobistych stratach płakało serce.

Wystrugana fujarka

Wszystko zaczęło się od zwykłej fujarki, którą zobaczył na odpuście parafialnym. – Chciałem, żeby tata mi ją kupił, ale w domu była bieda. Więc dał mi scyzoryk, wytłumaczył co i jak. Strugałem kilka dni, pasąc krowy. Aż któregoś dnia, kiedy przygoniłem krowy, tata zapytał: „Kto tak gra?” i nie chciał uwierzyć, że to ja – wspomina. Tak naprawdę jednak zachwyciła go potęga dźwięku organów. Dziesięciogłosowy instrument, a potem nowy, dwukrotnie większy, robił ogromne wrażenie na służącym przy parafialnym ołtarzu małym Władziu. Nigdy nie migał się od kalikowania, czyli pompowania powietrza w organowe miechy, i marzył, że kiedyś sam siądzie za manuałem. Ale tata nie chciał słyszeć o szkole organistowskiej. Chciał, żeby Władek został na malutkim małopolskim gospodarstwie. Nie udałoby się, gdyby nie mama, która załatwiła wszystko za plecami ojca. – A Pan Bóg pomógł mi dostać się do szkoły. Dzień wcześniej mama dała mi do rozwiązania zadania z matematyki, żebym sobie jeszcze powtórkę zrobił – opowiada. Do dziś nie może się nadziwić, że kiedy usiadł na egzaminie, te same trzy zadania zobaczył na tablicy. Zdał, ale na przyjęcie musiał czekać rok. W legendarnej dzisiaj Salezjańskiej Szkole Organistowskiej zabrakło miejsc.

Kanałami za zasieki

Dyplomu uczelni także nie dane było mu odebrać. Jesienią 1963 roku, po trzydniowych starciach z milicją, kilkudziesięciu zatrzymaniach i zagarnięciu mienia władze totalitarnego państwa zlikwidowały uczelnię. Ale osiemnastoletniego Władka już w Przemyślu nie było. Kilka nocy wcześniej ruszył w nieznane. – Ksiądz dyrektor wezwał mnie do siebie i powiedział: „Jedziesz do Sławna”. Wyprowadził mnie kanałami wentylacyjnymi za ustawione przez ORMO zasieki, na dworzec kolejowy – wspomina organista. Choć miał rozpocząć dopiero czwarty rok nauki, dyrektor wysłał go do potrzebującego pilnie organisty o. Leonarda Szymaniuka, proboszcza na Pomorzu. – Trzy miesiące spałem tu, pod tym oknem – pokazuje miejsce na korytarzu sławieńskiej plebanii, wspominając trudne początki i ilość granych co niedzielę Mszy św.

Pracę rozpoczął 1 października 1963 roku, więc duszpasterze z kościoła św. Antoniego postarali się, żeby ta rocznicowa niedziela była wyjątkowa, podkreślona przesłanym od biskupa diecezjalnego błogosławieństwem. Ksiądz Mateusz Krzywicki nie ocenia umiejętności technicznych swojego organisty, za to kładzie nacisk na pilność, rzetelność i świadectwo życia pana Władysława. Zna je doskonale, bo od kilkunastu lat razem służą tej wspólnocie parafialnej. – Ta postawa jest ważna, bo organista to więcej niż zawód, to posługa. Dlatego równie istotna, jak warsztat muzyczny, jest jego wiara i motywacja duchowa. A tę słychać, kiedy pan Władysław gra – przyznaje proboszcz parafii św. Antoniego w Sławnie.

Jak długo się da

Pan Władek zaś nie ukrywa, że nie wyobraża sobie niedzieli spędzonej inaczej niż przy manuale. – Nie żałuję ani jednego dnia – mówi, a gdy siada przy swoim instrumencie, twarz rozjaśnia mu uśmiech. Może tylko trochę mu żal, że nie miał talentu pedagogicznego swojego wychowawcy, legendarnego dla świata muzyki organowej ks. Idziego Ogiermana Mańskiego. Salezjanin był przede wszystkim utalentowanym kompozytorem, choć znaczna część jego dorobku przepadła podczas II wojny światowej, a to, co powstawało w późniejszych latach, niewydawane drukiem, uległo rozproszeniu. Wychował za to wielu doskonałych muzyków. Zginął w ukochanych Tatrach. – Chyba jednak mogę powiedzieć, że w dobrych zawodach wystąpiłem. To, do czego Pan Bóg mnie powołał, wypełniłem najlepiej, jak potrafiłem. I dalej będę grać, jak długo zdrowie mi da i proboszcz pozwoli – dodaje z uśmiechem sławieński organista.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.